Basket AZS Politechnika Kraków wystartowała w rozgrywkach II ligi (trzeci poziom rozgrywek). Cel na ten sezon jest jasny: awans na zaplecze ekstraklasy. Drużyna ma wszystko, by go zrealizować – zawodników, którzy bez kłopotu znaleźliby pracę w Polskiej Lidze Koszykówki, budżet, o którym rywale mogą tylko pomarzyć, stabilnego sponsora, a do tego nowoczesną halę.
W Krakowie myślą już ambitnie o przyszłości – za dwa lata chcieliby rozgościć się w ekstraklasie, a za kolejne dwa wedrzeć się na europejskie salony. Myślą także o tym, by stworzyć piramidę szkolenia młodzieży.
Tyle że bajkowa układanka może rozpaść się po pierwszym niepowodzeniu. W klubie mówią wprost: jeśli koszykarze nie wywalczą awansu w pierwszym sezonie, sponsor wycofa pieniądze, a działacze rozwiążą zespół.
O ile nowemu krakowskiemu klubowi udało się już na starcie projektu rozbudzić entuzjazm w uśpionym nieco koszykarskim światku Krakowa, o tyle teraz czeka nań zadanie o wiele trudniejsze – sprawić, by nie stać się jednoroczną ciekawostką, która z koszykarskiej mapy nie zniknie równie szybko, jak się na niej pojawiła.
Od dekady koszykarska prowincja
Męska koszykówka w Krakowie upadła dekadę temu, gdy rozwiązano grającą w Era Basket Lidze – tak wówczas nazywała się Polska Liga Koszykówki – Platinum–Wisłę. Krakowianie grali na tym poziomie, bo pożyczyli licencję od zadłużonej po uszy Unii Tarnów. Tysiące kibiców przychodziło do hali przy Reymonta, by oglądać w akcji Branduna Hughesa czy Michaela Ansleya.