Oczywiście chodzi o poziom życia, rozwój infrastruktury ale również mentalność, wyzwane wartości, podejście do religii itd. Nie bez podstawy nawet patrząc na mapę preferencji wyborczych widać, między wschodem i zachodem duże różnice, a szanse na ich zasypanie systematycznie maleją.
Czyżby z tego powodu obecne władze chciały już istniejące podziały jeszcze podkreślić? Samorządowcy zachodnich województw obawiają się ,że mocno reklamowany program zrównoważonego rozwoju kraju oznacza wprost promowanie Śląska i regionów wschodnich, a pozostałe części kraju mogą liczyć tylko na ochłapy z zaplanowanych do wydania środków budżetowych i unijnych.
O ile aglomeracje powinny sobie poradzić samodzielnie bez rządowych dotacji to nawet im będzie trudno. Zwłaszcza w przypadku realizowania największych projektów infrastrukturalnych. Mimo tego, że do nich inwestorzy ciągną niezależnie od planów rządowych, a coraz więcej zarabiające populacje są skutecznym dopalaczem dla dalszego rozwoju.
Mniej zurbanizowane części kraju jednak mogą mieć ponownie problem i to całkiem spory, ponieważ po raz kolejny mogą stracić szanse na minimalizowanie przepaści do unijnych statystyk co miało być priorytetem dla władz.
Tyle teorii, z wykonaniem jak zawsze jest zupełnie inaczej. Wciąż dominuje stereotypowe postrzeganie rozwoju Polski – na wschodzie ludzie mniej zarabiają, jest wyższe bezrobocie stąd trzeba skierować tam więcej środków. Wystarczy popatrzeć na mapę powiatów z najtrudniejszą sytuacją na rynku pracy by zauważyć iż niekoniecznie chodzi tylko o miasta ze wschodniej części kraju. Najłatwiej jest unikać konfrontacji z problemami po prostu ich nie zauważając.