W 2015 r. wartość tego typu transakcji przekroczyła w Polsce 4 mld euro, co jest kwotą najwyższą od lat. Jednak nie ma co liczyć, że w przypadku tego rynku możemy mówić o jakiejkolwiek repolonizacji. Analitycy branżowi szacują, że średnio za 90 proc. transakcji sprzedaży nieruchomości komercyjnych w polskich miastach odpowiadają inwestorzy zagraniczni. Ich pochodzenie jest różnorodne ponieważ o ile zazwyczaj dominują fundusze z USA, Wielkiej Brytanii czy Niemiec, to może pojawić się też transakcja która ten obraz zmienia, jak przejęcie dużego gracza przez fundusz z RPA.
Czy jest to powód do nawoływania do wykupienia ich z zagranicznych rąk, co jest teraz szczególnie modne? Tego typu inwestorzy to bardzo wygodni właściciele, ponieważ większość funduszy w uważane za bezpieczne inwestycje nieruchomościowe wkłada pieniądze np. z polis emerytalnych czy oszczędności osób, zebranych często z wielu państw.
Kto w Polsce mógłby wyłożyć średnio kilkadziesiąt milionów euro za mniejsze centrum, a 200-300 mln euro czy nawet jeszcze więcej za te największe? W przypadku biurowców w grę wchodzą podobne kwoty, zwłaszcza tych z prestiżowymi adresami i wykończonymi w wysokim standardzie
Zaskakujące jest, że o ile przez rynek nieruchomości komercyjnych przepływają ogromne pieniądze i to z całego świata to w sumie niewiele się o tym mówi czy pisze w mediach. Zazwyczaj wysokie kwoty przyciągają uwagę, a na tym rynku ogromne pieniądze przepływają z kraju do kraju po cichu i niemal niezauważenie. Nie jest to jakiś polski fenomen, w innych krajach struktura własnościowa centrów handlowych czy biurowców wygląda podobnie i zmienia się według podobnych scenariuszy.
Pozostaje się tylko cieszyć, że inwestorzy widzą potencjał w polskich obiektach. Doceniają zatem z jednej strony polskich konsumentów, którzy dalej będą zasilać handel swoimi pieniędzmi. Z drugiej nie zabraknie też firm, które będą płaciły co miesiąc czynsz za wynajem lokali biurowych.