Rz: W Londynie zdobyła pani złoty medal, w Rio srebrny. Odbiera to pani jako sukces?
Karolina Kucharczyk: Zdecydowanie tak, to efekt czterech lat przygotowań. Nie ukrywam jednak, że miałam w planach złoto, byłam faworytką, przecież nadal to do mnie należy rekord świata, 6,09 m. Chorwatka Mikela Ristoski w stosunku do igrzysk w Londynie poprawiła się jednak o 51 centymetrów. Kłopot polegał na tym, że w Rio przyszedł szczyt formy, zrobiłam się szybsza, ale przez to zaczęłam mieć problemy na rozbiegu, odbijałam się dwie-trzy stopy przed deską. Sama nie potrafiłam tego skorygować, a nie został ze mną wysłany mój trener Bogusław Jusiak. Jeszcze w Polsce, gdy trenowaliśmy wspólnie, wszystko było dobrze. Gdybym odbijała się w dobrym miejscu, zamiast 5,55 uzyskałabym zapewne wynik w okolicach 6 metrów. Tymczasem właściwie w każdym skoku się ratowałam. Pogodziłam się z tym, że tak to wszystko wyglądało. Cieszę się ze srebra, w końcu tak wielu sportowców jechało do Rio z nadziejami na medal, a musiało zadowolić się miejscami poza podium. Dla mnie te igrzyska były bardzo trudne psychicznie. W Londynie występowałam już po trzech dniach, w Rio czekałam 15. Zżerały mnie nerwy, gdy patrzyłam na sukcesy koleżanek i kolegów z kadry, a ja na codziennych treningach wiedziałam, że coś z tym rozbiegiem jest nie tak.
Dobrze, że poza Chorwatką nie miałam zbyt mocnych rywalek, mogło być bardzo ciężko. Na szczęście udało się, to srebro właściwie jest dla mnie cenniejsze niż złoty medal w Londynie. Tam zapewniłam je sobie w pierwszej próbie, tu medalowy wynik uzyskałam dopiero w piątej. Może uratowało mnie doświadczenie.
W jaki sposób przygotowywała się pani do startu już w Brazylii?
Postępowałam zgodnie z instrukcjami od mojego trenera, który rozpisał mi dokładnie, co mam robić. Tak naprawdę wszystko zadziałało, byłam odpowiednio przygotowana szybkościowo, byłam skoczna jak piłka. Problem był tylko z tym rozbiegiem. Z trenerem zobaczę się dopiero po jego powrocie z urlopu, mam nadzieję, że nie będzie na mnie zły. Celem było 6,10 metra, czyli poprawienie rekordu świata. Gdybym trafiała w deskę, było to możliwe do osiągnięcia. Z trenerem śmiejemy się, że 5,55 to mogłabym skoczyć nawet przychodząc na zawody prosto po piwie. Z drugiej strony, mogę być zadowolona, że mimo tak wczesnego odbicia i tak daleko skakałam. Gdyby Chorwatka trafiała na rozbiegu tak jak ja, miałaby pewnie 5,20. Jednak ona cały czas miała przy sobie trenera, specjalistę od skoku w dal. Zawsze jej towarzyszy na zawodach, to bardzo pomaga. Poziom cały czas rośnie, w Rio padło ponad 100 rekordów świata, niektórzy zaczynają osiągać wyniki zbliżone do sportowców pełnosprawnych. Innym dysfunkcje jednak na to nie pozwalają. Ja musiałabym skakać 7 metrów, nie jestem w stanie takiego rezultatu uzyskać. Przy moim tempie biegu mogę osiągnąć maksymalnie 6,40.