Nogi drętwiały

Damian Zieliński, sprinter opowiada o finale igrzysk olimpijskich, zarobkach w kolarstwie torowym i treningach na torze w Szczecinie

Publikacja: 22.09.2016 22:00

Damian Zieliński (ur. 1981), najlepszy polski kolarz torowy, sprinter. Uczestnik igrzysk olimpijskic

Damian Zieliński (ur. 1981), najlepszy polski kolarz torowy, sprinter. Uczestnik igrzysk olimpijskich w Atenach, Londynie i Rio de Janeiro. W Rio zajął szóste miejsce w keirinie. Złoty medalista ME w sprincie drużynowym (2005), srebrny medalista ME w sprincie indywidualnie (2014) i brązowy (2015).

Foto: AFP, Eric Feferberg Eric Feferberg

?: Czy miesiąc po igrzyskach nadal analizuje pan dziwny finał keirinu, który odbywał się aż trzy razy a sędziowie, podejmowali dyskusyjne decyzje?

Damian Zieliński: Myślę o tym, ale już na chłodno. W pierwszym wyścigu nie wiedziałem, co się dzieje. Znajdowałem się na piątej pozycji, Niemiec na szóstej, próbowaliśmy przechodzić do przodu i wyścig został przerwany. Zastanawiałem się, co się mogło stać. Doszedłem do wniosku, że jedyna możliwość to nieprzepisowe przekroczenie kołem derny- motoru, który nas prowadzi. Zjechaliśmy, czekaliśmy, kamery pokazywały pierwszych dwóch zawodników, tak jakby oni zawinili. Przepisy mówią jednoznacznie, powinni być zdyskwalifikowani. Kolejny wyścig znów to samo, tylko że podejrzanym był niemiecki kolarz. Mimo tych komplikacji cały czas starałem się być skoncentrowany i gotowy do startu. Ale nie było to łatwe. Nogi drętwiały, bo buty sznurujemy maksymalnie, żeby nie było możliwości wyślizgnięcia się stopy, żadnego ruchu na bok. Za trzecim startem nie czułem nóg aż po łydki.

Nie chce pan jednoznacznie powiedzieć, że była to niesprawiedliwa decyzja sędziów, choć być może stracił pan w ten sposób szansę na medal.

Jest jedno, ale. Nie było specjalnej kamery, która by jednoznacznie wykazała przewinienie. Takiej kamery, która ustawiona byłaby równo na linii, gdzie motor zjeżdża z toru. Inne kamery umieszczone były pod kątem i to budziło wątpliwości. Trochę to skompromitowało same zawody. Myślę, że jeżeli ktoś chciał przymknąć na to oko, mógł tego biegu nie „odstrzeliwać”. Na zawodach keirinu jest specjalny sędzia przygotowany na naruszenie przepisu o przekroczeniu przez kolarza derny. Rozumiem, że taki arbiter mógł być nerwowy, nie wytrzymać za pierwszym razem, ale zrobił to powtórnie i przerwał wyścig strzałem przy drugim biegu.

Pojawiły się podejrzenia, że dyskwalifikacja nie była możliwa, skoro przewinił Brytyjczyk Jason Kenny, gwiazda tego sportu, a szefem UCI jest Brytyjczyk Brian Cookson.

Brytyjczycy i Niemcy zasiadają w dyrektoriacie federacji kolarskiej. Mają prezesa i wiceprezesa. Ten komitet wybiera sędziów i to wszyscy wiedzą. Ale ja nie wiem, co dzieje się za kulisami.

Nie zniechęcił się pan do keirinu?

Ciężko się zniechęcić, jeśli się jedzie w finale igrzysk olimpijskich, choć może lepiej wyglądałoby pierwsze miejsce w finale B niż ostatnie w finale A. W historii tej konkurencji czy to na igrzyskach, czy na mistrzostwach świata żaden Polak nie wszedł do finału. To był sukces, ale z drugiej strony nie jest to konkurencja, na którą stawiałem. Liczyłem na dobry wynik w sprincie i wyścigu drużynowym. Ale w mojej koronnej konkurencji sprincie nie miałem dnia, nogi źle kręciły i nic z tego nie wyszło.

Bradley Wiggins pierwszy brytyjski zwycięzca Tour de France zaczynał od kolarstwa torowego, głównie z powodów finansowych zamienił tor na szosę. Czy z kolarstwa torowego da się żyć?

Różnica w zarobkach jest taka jak między futsalem i piłką nożną albo grą singlową i podwójną w tenisie. Nieźle można zarobić w keirinie rozgrywanym w Japonii, skąd wywodzi się ta dyscyplina. To takie kolarskie NBA, zarobki są nieporównywalnie większe. Są też sporadycznie zawody, głównie sześciodniówki, w których do wygrania jest po kilka tysięcy euro, ale ich jest mało. Zjeżdżają na nie najlepsi i wygrać tam jest trudno. Co tydzień, dwa odbywają się w różnych krajach imprezy rangi Grand Prix. Tam dostaje się po 100 góra 300 euro za pierwsze miejsce. Ja wygrałem sześć takich zawodów i zebrałem naprawdę niewielką premię, kilkaset euro. Poza tym, że to jest wielka nagroda danego miasta czy kraju, to niesie za sobą jakiś specjalnych pieniędzy. Żyję więc dzięki programom stypendialnym ministerstwa, urzędu miasta, regionalnych urzędów.

Po finale w Rio nie dostał pan zaproszenia do Japonii na zawody kolarskiego NBA w keirinie?

Skład na Japonię został ustalony już wcześniej, organizatorzy zawarli kontrakty z wyprzedzeniem. Być może zostałem zauważony i dostanę propozycję za rok? Znają mnie, bo dwa razy startowałem w japońskim cyklu. Japończycy bardzo dokładnie analizują każdy wyścig, przysyłają obserwatorów i dopiero potem wysyłają zaproszenia. Liczy się głos bukmacherów, bo to wyścig, który powstał dawno temu z ich inspiracji.

Dostałem jednak atrakcyjną ofertę z innej konkurencji. Na początku roku mam zakontraktowany wyścig sześciodniowy w Rotterdamie. Holendrzy zaprosili całą drużynę sprinterską. Odbędzie się, więc coś na kształt meczu Holandia – Polska. Liczę też na to, że zostanę zaproszony na popularną odbywającą się już od ponad stu lat sześciodniówkę w Berlinie, gdzie startowałem sześć razy i mam tam przetarte szlaki.

Na czym polega fenomen sześciodniówek? W halach zawsze są pełne trybuny, te wyścigi są transmitowane na cały świat.

Klasyczne sześciodniówki to były długodystansowe wyścigi. Jeździło się w nich przez sześć dni właśnie, parami, każdy zawodnik po kilka godzin. Wygrywała ta para, która przejechała najwięcej kilometrów. To były katorżnicze wyścigi. Zmieniono formułę. Wprowadzono niedawno m.in. sprint jako dynamiczną szybką konkurencję między długimi wyścigami. Nie wszyscy organizatorzy się na to decydują, ale zdarza się to coraz częściej. Zaprasza się najlepszych, medalistów igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata urozmaicając rywalizację takimi zawodnikami jak ja z czołówki, choć bez medalowego dorobku. Tak jak dawniej wyścigi odbywają się od 19 do pierwszej, drugiej w nocy, ludzie na trybunach piją piwo, zakładają się o to, kto wygra. To pewien rytuał wypracowany przez lata.

Czy o takim kolarstwie marzył pan od dziecka, przychodząc pierwszy raz na tor w Szczecinie?

Ja najpierw zacząłem uprawianie sportu od judo. Namówił mnie do tego kolega z podstawówki, trenowałem przez rok. Pod koniec podstawówki w naszej szkole pojawił się Rajmund Zieliński i zachęcał do treningu na torze. Mój ojciec był działaczem Gryfa Szczecin i poprzez znajomość z kierownikiem klubu zostałem zaproszony na zajęcia. Przyszły pierwsze sukcesy i ten sport mnie wciągnął. 14 lat spędziłem w Gryfie głównie pod opieką Zygfryda Jaremy. Od sześciu lat jesteśmy w nowym klubie, którzy sami stworzyliśmy- Piast Szczecin.

Trenuje pan na torze kolarskim w Szczecinie?

W sezonie, kiedy jestem w domu, to tak. Na tym zabytkowym, betonowym torze przy dobrej pogodzie można niektóre aspekty motoryczne potrenować. Szkolenie centralne odbywa się jednak na torze w Pruszkowie, a ja często korzystałem z toru w Berlinie. Dobrze znam niemieckim trenerów, pomagali mi, umawiali mnie na zajęcia z Robertem Forstemannem, brązowym medalistą z Londynu w sprincie drużynowym. On często był moim sparingpartnerem.

Czy tor w Szczecinie nadaje się do treningów? Z zewnątrz sprawie ponure wrażenie.

Nie jest zaniedbany. Dwa lata temu była konserwowana betonowa nawierzchnia, braki zostały uzupełnione, linie na nowo pomalowane. Wrażenie może sprawiać inne niż nowoczesne tory, bo są szare ściany, betonowe podłoże, ma taki archaiczny wygląd, ale ma swój urok i można na nim jeździć, tyle że nie przez cały rok.

Założył pan w Szczecinie szkółkę kolarską. Czy dzieci garną się to tego sportu?

Wszystkie dzieci lubią jeździć na rowerze, tak więc zawsze część z nich zainteresuje się takim sportem. Ruszyliśmy w tym roku. Chodzę po szkołach i przedstawiam zalety tej dyscypliny. Z dnia na dzień mamy nowe telefony od zainteresowanych.

Czy w Polsce można byłoby powielić model brytyjski i z kolarstwa szczególnie torowego uczynić taką dyscyplinę, którą dawałaby nam kilka medali na igrzyskach.

– Skoro nie stać na finansowanie wszystkich dyscyplin, to sfinansujmy te, które dadzą nam spektakularne wyniki. Takie było założenie Brytyjczyków. W Rio zdobyli 11 medali w kolarstwie torowym, z czego sześć złotych. Wcześniej wychowali sobie taką gwiazdę jak sir Chris Hoy, sześciokrotny złoty medalista igrzysk. Dziś mają Jasona Kenny’ego, wielką gwiazdę brytyjskiego sportu. Zbudowali nowoczesny ośrodek treningowy w Manchesterze, potem tor w każdym regionie tak, żeby każdy chętny nie musiał za daleko dojeżdżać na treningi. Zainwestowano ogromne pieniądze. Ale potrafią je też zarabiać. Na tegorocznych mistrzostwach świata w Londynie wprowadzili trzy tury zawodów – przedpołudniową, popołudniową i wieczorną, dzięki czemu mogli sprzedać więcej biletów, a bilety sprzedane zostały na pół roku przed imprezą. To niemal dyscyplina narodowa w Wielkiej Brytanii.

W Polsce kolarstwo znalazło się w uprzywilejowanej stawce już po igrzyskach w Londynie. Ministerstwo Sportu nam pomaga. Większość założeń naszego związku została zrealizowana, jest postęp. Mamy dwa medale. W Londynie zdobyliśmy dwa punkty, w Rio de Janeiro 24. Kolarze torowi radzą sobie coraz lepiej, mieliśmy w końcu finał olimpijski.

?: Czy miesiąc po igrzyskach nadal analizuje pan dziwny finał keirinu, który odbywał się aż trzy razy a sędziowie, podejmowali dyskusyjne decyzje?

Damian Zieliński: Myślę o tym, ale już na chłodno. W pierwszym wyścigu nie wiedziałem, co się dzieje. Znajdowałem się na piątej pozycji, Niemiec na szóstej, próbowaliśmy przechodzić do przodu i wyścig został przerwany. Zastanawiałem się, co się mogło stać. Doszedłem do wniosku, że jedyna możliwość to nieprzepisowe przekroczenie kołem derny- motoru, który nas prowadzi. Zjechaliśmy, czekaliśmy, kamery pokazywały pierwszych dwóch zawodników, tak jakby oni zawinili. Przepisy mówią jednoznacznie, powinni być zdyskwalifikowani. Kolejny wyścig znów to samo, tylko że podejrzanym był niemiecki kolarz. Mimo tych komplikacji cały czas starałem się być skoncentrowany i gotowy do startu. Ale nie było to łatwe. Nogi drętwiały, bo buty sznurujemy maksymalnie, żeby nie było możliwości wyślizgnięcia się stopy, żadnego ruchu na bok. Za trzecim startem nie czułem nóg aż po łydki.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej