Nadal, choć w związku ze zmianami ustawienia graczy coraz rzadziej, mówi się, że w każdej drużynie jest dwóch zawodników odbiegających, delikatnie mówiąc od normy zdrowia psychicznego: lewoskrzydłowy i bramkarz. Lewoskrzydłowy dlatego, że kiedy jeszcze regulamin nie dopuszczał zmian zawodników, któryś odniósł kontuzję, ale jeszcze się poruszał, wysyłało się go na lewe skrzydło, jak najdalej od własnej bramki i dość daleko od bramki przeciwnika, żeby przynajmniej nie przeszkadzał. Przeżywając mecz, na przebieg którego nie miał wpływu, głównie się tam stresował. Dziś klasycznych lewoskrzydłowych już nie ma. Sytuacja bramkarza się nie zmieniła. Stoi przez półtorej godziny, patrzy na walczących kolegów, ale sam może biegać głównie po polu karnym. Bywa w sytuacji denerwującego się kibica. Może zostać bohaterem, ale i ofiarą, jeśli przepuści jeden strzał, do czego w tej sytuacji ma prawo. Przy okazji naraża się na starcia fizyczne, a kiedy rzuca się pod nogi rozpędzonych napastników bywa kopany po głowie. Jest wtedy w sytuacji boksera po nokaucie.
Wariaci i celebryci
Nic dziwnego, że bramkarze miewają problemy z własną osobowością i bywają przez kolegów traktowani z litościwym pobłażaniem. Ich odbiegające od normy zachowania lub chęć zaistnienia za wszelką cenę nikogo nie dziwią. Paragwajczyk Jose Luis Chilavert, bohater w swoim kraju, słynął nie tylko ze znakomitych parad ale zdobywał bramki z rzutów wolnych i karnych. Miał też drugą twarz. Nosił na koszulce wizerunek buldoga, był jednym z największych brutali a kiedy po meczu Paragwaj – Brazylia Roberto Carlos podawał mu rękę, Chilavert napluł mu w twarz. Słynny kolumbijski bramkarz Rene Higuita miał sympatyczny przydomek „El Loco”, czyli Wariat, za co się zresztą nie obrażał. Władysław Grotyński, legendarny bramkarz Legii, który w meczu z Feyenoordem niemal znokautował Szweda Ove Kindvalla, to po prostu „Śruba”. Jan Tomaszewski wygłasza na każdy temat sądy, z którymi chyba sam się nie zgadza, a o których jego koledzy z kadry Kazimierza Górskiego mówią, że wynikają z długiego stania na słońcu, przed którym „Tomka” nie chroniła siatka bramki. Radosław Majdan zrobił większą karierę jako celebryta i partner celebrytek niż bramkarz.
Szczęście do trenerów
Łukasz Fabiański jest na tym tle bramkarzem z innego świata. Jego stare przezwisko „Bambi” pasuje bardziej do przedszkola niż boiska piłkarskiego, gdzie nikt się nie bawi w kółko graniaste. To, że Fabiański staje się bohaterem w 31. roku życia wynika głównie z jego charakteru i faktu, że mało który trener mu ufał. Lepsze wrażenie sprawiali bramkarze pewni siebie, głośni, potrafiący zadbać o swoje publicity. To, że Adam Nawałka postawił przed Euro na Wojciecha Szczęsnego mogło być efektem takiego myślenia. Szczęsny jest typem swojego ojca, świetnego bramkarza Macieja Szczęsnego i Jana Tomaszewskiego – oni nigdy nie pękają, nie ma dla nich trudnych meczów. I głośno o tym mówią. Dla Fabiańskiego też nie, tyle że on nie ma potrzeby trąbienia o tym na cały świat, żeby wszyscy wiedzieli jakim jest bohaterem nim się mecz zaczął. A ponieważ jest cichy, miły, spokojny, ma twarz cherubinka, to bywało, że przegrywał. Bo przecież wiadomo, że bramkarz to musi być bandzior. Taki, który wchodzi kolanami w nerki napastnika a jeśli nie może trafić pięścią w piłkę, to przynajmniej urwie temu napastnikowi głowę.
Łukasz Fabiański stanowi zaprzeczenie takiego wizerunku brakarza, miał w związku z tym nieco pecha, ale i sporo szczęścia. Przede wszystkim na początku swojej drogi trafił na świetnego trenera. Na jego talencie poznał się Andrzej Dawidziuk i sprowadził z Polonii Słubice do swojej szkółki w Szamotułach. Ale nim po latach spotkali się w reprezentacji, gdzie Dawidziuk był asystentem Leo Beenhakkera, Fabiański poznawał życie wypożyczany do trzecioligowych klubów w Drezdenku, Brodnicy czy Gnieźnie. Dopiero stamtąd trafił do Lecha i, prawie natychmiast, do Legii.
Tu spotkało go szczęście po raz drugi. Trenerem bramkarzy Legii jest od blisko 20 lat Krzysztof Dowhań, obok Dawidziuka najlepszy specjalista w tej branży w Polsce. Przez ręce Dowhania przeszło kilku najlepszych bramkarzy polskich i paru zagranicznych, z Arturem Borucem, Janem Muchą i Dusanem Kuciakiem na czele. W dodatku Dowhań, podobnie jak wcześniej Dawidziuk to ludzie spokojni, skromni, unikający rozgłosu. Z takimi cechami doskonale dogadywali się z młodym chłopakiem z Kostrzynia nad Odrą, który dobrze wiedział jaką wartość ma praca. Jego mama była celniczką a ojciec taksówkarzem, jeżdżącym często do Niemiec. Bywało, że Łukasz spełniał rolę „mrówki”, przenoszącej przez granicę na Odrze w Słubicach rozmaite towary.