Reklama
Rozwiń

Gwiazdy pop, ekscentrycy rapu

Lana Del Rey, Skrillex, Die Antwoord, Editors, Skunk Anansie, Julia Marcell, Natalia Przybysz wystąpią na tegorocznym Orange Warsaw Festival.

Publikacja: 24.05.2016 23:00

Die Antwoord z RPA proponują dziki rap-rave

Die Antwoord z RPA proponują dziki rap-rave

Foto: materiały prasowe

Koncerty odbywać się będą 3 i 4 czerwca na Torze Wyścigów Konnych Warszawa-Służewiec.

W tym roku po raz pierwszy największy warszawski festiwal organizuje Alter Art., m.in. producent Open’era w Gdyni, najbardziej prestiżowej imprezy muzycznej w kraju, która ma swoich fanów również poza Polską.

Królowa wizerunku

Największą gwiazdą pierwszego dnia będzie Elisabeth Woolridge Grant (ur. 1986), bo tak nazywa się naprawdę Lana Del Rey, zawdzięczająca globalną sławę modowo-muzycznej kreacji w stylu retro.

Wizażyści zaprezentowali ją jako wampa w klimacie gwiazd złotej epoki Hollywood: raz wzorem Lany Turner, której zawdzięcza pseudonim, innym razem z fryzurą i w sukni niczym Rita Hayworth. Lana jest plastyczna jak produkty Photoshopa. Objawiła się we wszystkich możliwych stylach: słodkiego kociaka w stylu lat 60. i tajemniczej nastolatki z kotkiem. Wszystko mieściło się w szerokich ramach coraz bardziej komercyjnego zjawiska nazywanego americana wynoszącego na piedestał i mitologizującego amerykańską popkulturę tworzoną od lat 50. W wykreowaniu wizerunku Lany pomogła siostra fotografka Caroline Grant. Lana miała stać się muzycznym uosobieniem american dream. Żeby go spełnić, wysyłała nagranie „Video Games” do znajomych, dziennikarzy, didżejów. Bez echa. Odpowiedział dopiero Fearne Cotton z Radio One. Od tego czasu amerykański sen Lany się spełnia.

Zawdzięcza karierę swojemu tacie milionerowi Robowi Grantowi, znanemu z inwestycji w internecie. Nie do końca wiadomo, na ile łączy się to z kontrolą ojca nad karierą, musi być ona jednak niepełna albo przewrotnie wyrafinowana. Lana zasypuje bowiem media rewelacjami na temat swojej niełatwej przeszłości. Samotność i rozłąka z rodziną to temat zwierzeń typowy dla dziewczyny z bogatego domu, wysłanej wzorem anglosaskim do szkoły z internatem.

Studiując w Nowym Jorku, została wolontariuszką zajmującą się bezdomnymi oraz uzależnionymi od alkoholu i narkotyków. Przemierzała Amerykę nie po to, by podziwiać parki narodowe, lecz by pomagać Indianom niedającym sobie rady z życiem w rezerwatach. Rodzice dawali jej poczucie wolności. Nie protestowali, gdy codziennie nocowała u kogo innego – u przyjaciół lub narzeczonych. Jeden z nich, Steven Martens, związany z nowojorską sceną folkową, był producentem pierwszej płyty.

Lana chwali się, że właśnie pierwszy kontrakt ustabilizował jej sytuację materialną. Pierwszy czek opiewał na 10 tys. dol. A chociaż nie zostawiono na niej suchej nitki, pozostaje jednym z najbardziej gorących muzycznych tematów od kilku lat. Tylko w Stanach Zjednoczonych jej trzy albumy sprzedały się w 5 mln egzemplarzy, jest też królową streamingowego portalu Spotify.

Koncertowe demony

Najmłodsze pokolenie potrzebowało nowych skandalistów i ich dostało. Die Antwoord z RPA proponują dziki rap-rave. Reklamowali się aniołem z ustami ociekającymi krwią oraz gigantycznymi fallusami w trakcie erekcji. Grupę tworzą od 2008 r. raper Ninja w dresiarskich spodniach i z wytatuowanym torsem oraz wokalistka Yo-Landi Vi$$er znana z estradowych wcieleń diabła-albinosa i zdegenerowanej lolitki z kosmiczną fryzurą wczesnego Davida Bowiego. Demoniczny wygląd kontrastuje z nienaturalnym, wysokim, dziecięcym głosem. W teledyskach sutki Yo zmieniają się w oczy i machają rzęsami. Muzykę miksuje DJ Hi-Tek. Ich tytuły są mocne, jak „Fuck You Fuckers”. Klipy z nowymi mutacjami układów breakdance’u robią mocne wrażenie.

Zyskali sławę dzięki internetowi. Debiutancki album „$O$” był dostępny w sieci za darmo. Teledysk „Enter the Ninja” obejrzały miliony na całym świecie. W nagrodę zespół podpisał kontrakt z Interscope Records, wydawcą Eminema, Snoop Dogga, a także Lady Gagi i Marilyna Mansona.

Nazwa grupy, zaczerpnięta ze slangu, opisuje modny w sztuce recykling. „Bieda jest sexy”, tłumaczy Ninja. Przywracają rapowi wściekłość i energię z czasów, kiedy urodzone w gettach młodzieżowe gwiazdy nie były jeszcze milionerami. Siłą elektronicznych prymitywistów jest afrykańska rytmika. Nagrania przywołują aurę pierwotnych rytuałów i kultu płodności. Ich ostatni album „Donker Mag” ukazał się dwa lata temu.

Nie mam wątpliwości, że Skunk Anansie, angielski kwartet kierowany przez czarnoskórą Skin, obdarzoną wysokim, niemal operowym głosem, należy dziś do najbardziej widowiskowych. Jej specjalnością jest stage diving, czyli nurkowanie w morzu rąk fanów. Skin rzuca się na ręce fanów i śpiewając nieprzerwanie, daje się nieść ponad głowami. To warto zobaczyć.

Złożona tylko z trzech instrumentalistów grupa gra niesłychanie dynamicznie, bodaj najgłośniej na świecie. Muzyczne szaleństwo napędza perkusista Mark Richardson, czarnoskóry basista Cass z dredami i w kapeluszu. Najskromniejszy w zespole jest gitarzysta Ace koncentrujący się na budowaniu kunsztownych motywów. W programie koncertu nie powinno zabraknąć największych hitów „Because of You” i „My Ugly Boy”. Najnowszy album zespołu „Anarchytecture” ukazał się w styczniu 2016 r.

Elektroniczny idol

4 czerwca zagrają m.in The Editors. Pod koniec 2015 r. wydali album „In Dream”.

– Szczerze mówiąc, jeżeli coś jest dla nas interesujące, to nie może być pozbawione motywu ciemności, cokolwiek by to było – powiedział Smith przed premierą albumu. – Jeśli chodzi o teksty naszych piosenek, gdybym pisał o tanecznym parkiecie albo uczuciu szczęścia, nie byłoby w tym cienia szczerości. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Ale ludzie są świadomi mojej specyfiki. Mówią: „Wiemy, że piszesz tak bardzo smutne piosenki, ale wiemy też, że nie jesteś smutną osobą”. I tak jest w istocie. Nie trzeba być smutną osobą, żeby pisać smutne piosenki. Każdy ma swoją ciemną stronę, ale ona nie musi zdominować człowieka – dodał.

Zaczynali w 2000 r. i należą do kolejnej fali rocka, która wzmocniła pozycję Brytyjczyków na arenie międzynarodowej. Zadebiutowali albumem „The Back Room”. Media wyróżniały ich dlatego, że nie lubili dekadenckiej mydlanej opery w stylu The Libertines, aroganckiej pozy Oasis i cyrkowych grepsów The Darkness. Nie naśladują też Beatlesów i Queen. Ale czerpali całymi garściami z dorobku Joy Division. Nastrój piosenek zmarłego samobójczą śmiercią Iana Curtisa znakomicie pasuje do nagrań młodych muzyków pochodzących ze środkowej Anglii, gdzie ciągle pada deszcz.

Grupę, która ubierała się w czarne skóry, stawiała kołnierze prochowców i ukrywała za nimi smutno zamyślone twarze, pobłogosławił nawet żyjący kolega wokalisty Joy Division Peter Hook. Kiedy słucha się „All Sparks” czy „Camera”, można pomyśleć, że Curtis ożył, a to tylko głos wokalisty Editors Roba Smitha. W jego tle miarowo dudni wychłodzona perkusja, szybko grają zimno brzmiące gitary. Z jednej strony irytuje bezczelna wręcz „kradzież” stylistyki Joy Division, z drugiej zaś trudno się oprzeć melodyce utworów i pozytywnemu przesłaniu takich kompozycji jak „Open Your Arms”. Niemal wszystkie piosenki, z singlowym „Munich” na czele, wpadają w ucho i nie dają się zapomnieć.

Ale gwiazdą wieczoru będzie Skrillex. Pod wyrazistym pseudonimem kryje się Sonny John Moore. Ma 28 lat i cieszy się opinią jednego z najważniejszych współczesnych producentów. Pracował z takimi gwiazdami jak A$AP Rocky, Damian Marley, Ellie Goulding, Pusha T, Elliphant czy Korn.

Zaczynał jako wokalista w zespole post-hardcore’owym, by po kilku latach ujawnić niesamowity talent muzyka elektronicznego. Wielkie wrażenie robią liczby sprzedanych singli – ponad 10 milionów od momentu startu jego producenckiej kariery. Do listy swoich rekordów Skrillex może zapisać osiem statuetek Grammy, które zdobył na przestrzeni ostatnich czterech lat. Taką liczbą nie może pochwalić się żaden twórca nagradzany w kategorii Dance/Electronica. Ale też Skrillex zmienił oblicze muzyki elektronicznej. Wibrujące, multiplikowane niczym echo elektronicznych wyładowań brzmienie przeniknęło do popowych przebojów, reklam, seriali i grach komputerowych.

Polską gwiazdą będzie Natalia Przybysz, której ostatni album „Prąd” nawiązuje do najlepszych tradycji polskiego bluesa, przypominając szlagiery Breakoutu i Czesława Niemena. Zaśpiewa również Julia Marcell, która wydała niedawno pierwszą całkowicie po polsku zaśpiewaną płytę „Proxy”. Powróci też Kaliber 44, pionierzy i legenda polskiego hip-hopu. W tym roku, po 15 latach milczenia zespół nagrał nowy album „Ułamek tarcia”.

Cena karnetów wynosi 399 zł, zaś dla klientów Orange 339 zł, a cena biletów jednodniowych – 239 zł, a dla klientów Orange – 203 zł.

Więcej na www.orangewarsawfestival.pl

Koncerty odbywać się będą 3 i 4 czerwca na Torze Wyścigów Konnych Warszawa-Służewiec.

W tym roku po raz pierwszy największy warszawski festiwal organizuje Alter Art., m.in. producent Open’era w Gdyni, najbardziej prestiżowej imprezy muzycznej w kraju, która ma swoich fanów również poza Polską.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku