Oczywiście jestem tylko człowiekiem. W 2013 r. podjąłem pierwsze kroki, by dobiec do Watykanu w samodzielnej wyprawie. Wcześniejsze pielgrzymki rzeczywiście biegliśmy drużyną. Ale od dawna marzyło mi się, by zrobić to sam. W ubiegłym roku po 23 dniach pokonałem 1600 km. Sam. Wtedy, klęcząc na grobie Jana Pawła II, powiedziałem sobie: „Szukaj innego wyzwania”. Wybrałem Santiago de Compostela w Hiszpanii, bo to najbardziej wysunięte w Europie miejsce pielgrzymkowe.
To trudna trasa, do tego lato, upał, no i góry.
Start w czerwcu to nie przypadek. 25 lipca jest święto św. Jakuba i chcę w wigilię tego święta dobiec do mety i w tych uroczystościach uczestniczyć. Liczę się z dużymi temperaturami, do 35 st. C, jednak mój organizm dobrze znosi temperatury. Żeby sobie utrudnić biegnę w największym upale, od godziny 9 do 17 za jednym zamachem, nie dzielę tego na etapy i odpoczynek.
Pobiegnę do Czech, stamtąd do południowej części Niemiec i wbiegam do Francji. Biegnę środkową i południową Francją, dobiegam do Pirenejów, wbiegam do Hiszpanii, biegnę jej północną częścią. Ten odcinek nie pokrywa się z trasą pielgrzymkową w Hiszpanii, ponieważ moja trasa musi być drogą dla samochodu – całą trasą będzie podążał za mną samochód zabezpieczający z odżywkami, żywnością.
Czego się pan najbardziej obawia?
Ja się nie boję niczego. Biegnę nie tylko dla siebie, ale dla innych, którzy składają mi intencję, i to jest gwarancja, że moje myśli będą nastawione wyłącznie na to, by się nie poddać. Poza tym jestem urodzonym optymistą, nigdy nie zakładam scenariusza negatywnego. Psychika w tym biegu będzie najważniejsza. Z fizycznością człowiek sobie zawsze poradzi.