Musical jest estradową wersją komedii z udziałem Gene’a Wildera, powstałej w 1974 roku, co nie jest w przypadku teatru bez znaczenia: przecież dwa lata później padł pomysł stworzenia chorzowskiego music-hallu. Poszło za tym porozumienie między prezesem ds. Radia i Telewizji, którym był pamiętny Maciej Szczepański, wojewodą katowickim oraz dyrekcją Huty Kościuszko. Oto w okresie, gdy socjalistyczna telewizja walczyła podczas „Dziennika Telewizyjnego” z kapitalizmem, w czasie najlepszej oglądalności emitując amerykańskie westerny, miała być naturalizowana przez PRL sztuka, która w najlepszej postaci występowała na Broadwayu, londyńskim West Endzie, ewentualnie w Paryżu. Bo chorzowski teatr miał być rewią. Pisząc o kapitalistycznych konotacjach, nie mogę pominąć innych wzorców, jakimi posiłkowali się wielkorządcy PRL, czyli Friedrichstadt-Palast w bratnim wschodnim Berlinie, który do dziś cieszy się niesłabnącą popularnością.
Pomysł stworzenia rewii padł, ale doszło do politycznych perturbacji i dopiero w 1985 roku, w zupełnie innej sytuacji wewnętrznej i geopolitycznej, obecny teatr zaczął działać. Ci, którzy dziś zachwycają się jego nowoczesną, modernistyczno-secesyjną siedzibą, będącą owocem przebudowy w ostatniej dekadzie, mogą nie pamiętać, że mieścił się tu hotel Graf Reden. W międzywojniu działał tam Teatr Niemiecki, zaś po wojnie Dom Kultury Huty Kościuszko. Boczna przybudówka była w czasach niemieckich wielką piwiarnią i miejscem walk bokserskich.
Na początku muzyczny teatr działał gościnnie na innych scenach, aż do 1 stycznia 1985 roku, kiedy ruszył, już pod obecnym adresem, Państwowy Teatr Rozrywki. Rzadko zdarza się, by teatr mógł liczyć na stabilizację i ewoluować. Rozrywka ma to szczęście, co jest zasługą dyrektora Dariusza Miłkowskiego. W lutym 1984 roku został kierownikiem artystycznym Rozrywki, a potem objął funkcję dyrektora naczelnego, którą pełni do dziś.
Polityka repertuarowa stawia na pozycje światowego musicalu, które były wystawiane prapremierowo, jak „Evita” A. L. Webbera i T. Rice’a, „Pocałunek kobiety-pająka” J. Kandera i F. Ebba, „The Rocky Horror Show” R. O’Briena, „Jekyll & Hyde” F. Wildhorna. Jednak w doborowym towarzystwie nie brakuje prapremier polskich. A były wśród nich „Bal u Wolanda” Ł. Czuja czy „Położnice szpitala św. Zofii” i „Bierzcie i jedzcie” P. Demirskiego, a także „Rękopis znaleziony w Saragossie” z muzyką Krzesimira Dębskiego.
Tyle było premier, że 40 lat minęło jak jeden dzień!