Właśnie rozstrzygnięto konkurs na lokalne inicjatywy osiedlowe, w którym zwyciężyły – nagrodą będzie dofinansowanie z miejskiego budżetu – takie projekty, jak Poznań Night Skating, „Sylwester na skwerze”, cykl „Roztańczyć Poznań”, Wildecki Bieg śniadaniowy i podobne imprezy.
Ślicznie. Genialnie wręcz. Ale nie do końca. Wśród zgłaszanych inicjatyw są bowiem wyłącznie imprezy rekreacyjno-sportowe. Coś do brykania. Tymczasem od samego brykania Poznań nie stanie się miastem lepszym, bardziej przyjaznym, w którym lepiej się żyje. Będzie tylko weselszy. Wielu poznaniaków się ucieszy, wielu uśmiechnie, i to już dużo. Ale Poznaniowi, podobnie zresztą jak innym polskim miastom, potrzebne są nie tylko uśmiechy, ale też aktywność mieszkańców. Codzienna aktywność.
A tego brakuje. Niedawny przykład – arcybiskup Juliusz Peatz ogłosił, że będzie koncelebrował mszę świętą z okazji 1050. rocznicy chrztu Polski. Ostatecznie do tego nie doszło, ale wyłącznie dlatego, że udziałowi skompromitowanego hierarchy w uroczystości sprzeciwił się papież Franciszek. Ilu poznaniaków poczuło się jednak oświadczeniem arcybiskupa oburzonych, wręcz sponiewieranych? Sądząc z wpisów na lokalnych portalach – wielu. Ale ilu wyraziło swoje oburzenie publicznie? Nie słyszałem, więc zapewne niewielu. A szkoda, bo głos mieszkańców miasta w takiej sprawie powinien być słyszany.
Zadziwia mnie, że poznaniacy chętnie zabierają głos w sprawach kraju, a sprawiają wrażenie do bólu obojętnych na sprawy miasta. Protesty KOD, Nowoczesnej, Platformy Obywatelskiej czy sprzeciw wobec zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej zgromadziły wcale pokaźną liczbę demonstrantów. Ale już konsultacje społeczne lub spotkania prezydenta nie budzą takich emocji. To zaskakujące. Tak jakbyśmy nie wierzyli, że można wywrzeć presję na urzędnikach miejskich, ale byli przekonani, że potrafimy zmusić do zmiany zdania rządzące Prawo i Sprawiedliwość. No, chyba że jesteśmy absolutnie zadowoleni z pomysłów i działań ekipy prezydenta Jacka Jaśkowiaka. Ale jakoś trudno mi uwierzyć, że z górą pół miliona mieszkańców Poznania z entuzjazmem przyjmuje każdą jego decyzję.
Mam wrażenie, że demokrację, możliwość głośnego artykułowania swojego zdania, wywierania wpływu na „górę” cały czas traktujemy jak święto. Taki odświętny garnitur, który wdziewamy tylko w określonej sytuacji. Wyłącznie wtedy, gdy ktoś nas skrzyknie, gdy dzieje się coś, co w naszej ocenie jest groźne. Na co dzień wybieramy, jak napisała Agnieszka Osiecka, „ciszę z radzieckim szampanem”. Wystarczy wspomnieć frekwencję w wyborach w Poznaniu.