Spod skrzydeł Orła

Najstarszy Tomasz prowadzi Unię Bardo do IV ligi, Paweł walczy ze Śląskiem Wrocław o utrzymanie w ekstraklasie, a Piotr o miejsce w polskiej reprezentacji na Euro. Zielińscy to piłkarska rodzina.

Publikacja: 28.04.2016 17:23

Spod skrzydeł Orła

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski

Z ich domu na boisko Orła Ząbkowice Śląskie idzie się może przez kwadrans. – Spacery odbywały się zawsze w tym kierunku – opowiada „Rz” mama trójki braci Beata. Nic tylko trenować. – Przynajmniej żadne głupoty im do głowy nie przychodziły.

Rodzice nie musieli nakłaniać chłopców do treningów i gry. Sportowa pasja rozwijała się u nich w sposób naturalny, nie stanowiła wcale antidotum na zagrożenia wieku młodzieńczego. Był przecież ojciec, piłkarz, trener, nauczyciel. Wzór. Mama też pomagała jak mogła w rozwoju sportowym.

Marsz przez Dolny Śląsk

Tomek, rocznik 1985, zaczynał zajęcia jeszcze wtedy, kiedy tata grał w Orle. Mama pracowała albo wychowywała młodszych synów, siłą rzeczy chodził więc na stadion. Przypatrywał się, jak ojciec trenuje i gra. Paweł, rocznik 1990, i Piotr, rocznik 1994, poszli tą samą drogą, choć widzieli już tylko, jak pan Bogusław trenuje dzieci, potem starszych zawodników. On też jako pierwszy zaczął szkolić dwóch młodszych synów, uczył ich przyjęcia piłki, dryblingu, poruszania się na boisku, prowadził z nimi zajęcia ogólnorozwojowe.

Pan Bogusław w Orle występował na początku i końcu kariery. W najlepszym dla sportowca okresie grał w klubach w okolicy Dortmundu i pracował, zarabiając na utrzymanie. Z tego czasu pozostała na tyle dobra znajomość języka niemieckiego, że w szkole podstawowej uczy też tego przedmiotu oprócz wychowania fizycznego. Pozostały także miłe wspomnienia, szczególnie ze sparingu z Borussią, która zdobyła Puchar Europy w 1997 roku. Amatorski SG Lutgendortmund występujący wówczas w VI lidze, ówczesny klub pana Bogusława, przegrał 0:11.

Pani Zielińska uprawiała sport amatorsko, najchętniej badmintona. Bez sprzeciwu poświęciła się karierze synów. – Daliśmy radę, choć czasami było ciężko. Najtrudniej wtedy, kiedy trzech grało mecze jednocześnie, a mieliśmy zasadę, żeby zawsze być przy nich. Niekiedy więc musieliśmy odpuścić spotkanie jednego, żeby przypilnować pozostałych – wspomina pani Beata.

Różne cechy

Talent do sportu mieli wszyscy. Rodzice mówią jednak, że u każdego dominowały inne cechy. Tomasz zawsze był zadziorny, przebojowy, odważnie i bez skrupułów szedł po swoje. Paweł wyróżniał się ambicją, potrafił się dobrze zorganizować, umiał więcej niż starszy brat. Piotr przebił jednak wszystkich piłkarskimi zdolnościami, ale też predyspozycjami do każdego sportu. – Zanim zaczął chodzić, jeździł już na rolkach. Zawsze był ruchliwym i zwinnym chłopakiem – mówi pani Beata.

Reprezentant kraju, od dwóch sezonów występujący w Empoli, zawsze był nieco nieśmiały, małomówny. Niektórzy postrzegają to jako jego wadę. Rodzice twierdzą, że gdyby miał charakter Tomka, już od dawna grałby w czołowym europejskim klubie.

Wszyscy wychowali się w Orle Ząbkowice, a dalsza droga każdego z nich prowadziła przez rożne kluby z Dolnego Śląska. Tomasz z Orła poszedł do Miedzi Legnica. Awansował z nią do II ligi, w której występował przez dwa sezony. W rodzinnym domu do dziś się zastanawiają, czy podjęli dobrą decyzję, nie naciskając na transfer do Cracovii, gdy taka propozycja się pojawiła. Ale ojciec piłkarza uznał, że jest za wcześnie, by grać z najlepszymi w kraju. Później ciężka kontuzja zatrzymała dobrze zapowiadającą się karierę pomocnika. Najstarszy z braci spadał coraz niżej w piłkarskiej hierarchii. Dziś trenuje Unię Bardo, zespół z okręgówki, który kiedyś prowadził ojciec. W tym sezonie walczy o historyczny dla klubu awans do IV ligi. Jest na dobrej drodze. Unia zdecydowanie wyprzedza Karolinę Jaworzynę Śląska, choć depcze jej po piętach Victoria Świebodzice.

Paweł z Orła w wieku gimnazjalnym przeszedł do nieźle szkolącego młodzież UKP Zielona Góra. Później odszedł do Zagłębia Lubin, ale tam grał tylko w drużynie juniorów i w rezerwach. Może nie trafił na właściwych ludzi, może nie docenili go, wrócił więc do Orła, a potem wyjechał do Wrocławia grać w Ślęzie i studiować bezpieczeństwo wewnętrzne. Studia skończył, niespodziewanie też zaczął nowy etap w karierze piłkarskiej. Podpisał kontrakt ze Śląskiem Wrocław. Bez problemu wywalczył pewną pozycję w drużynie z ekstraklasy. Sam czuje się tym zaskoczony.

Koszulka do kolan

Paweł przez długie lata miał ten sam problem co później Piotr. Był słabszy fizycznie od rówieśników, a dla trenerów, szczególnie w Zagłębiu, liczyło się to, co teraz, a nie przyszłość. Najmniejszy i najlżejszy odstawał od każdej grupy. Na szczęście nic sobie z tego nie robił, jeszcze w przedszkolu grał ze starszymi. Pierwsze spotkania w Orle rozgrywał, przedstawiając kartę zawodniczą Pawła, choć kiedy zakładał na siebie koszulki piłkarskie nawet w wersji S, sięgały mu do kolan.

Niedojrzałość fizyczną nadrabiał niekonwencjonalną techniką. Ojciec, uważny obserwator kariery syna, widział, że już wtedy trudno było mu odebrać piłkę, i nieważne, czy syn miał naprzeciw siebie o cztery lata starszego drągala czy równolatka tylko nieznacznie wyższego. Widzieli to też inni. Na turniejach dla dzieci dostawał nagrodę za nagrodą. Czeski trener Zagłębia Lubin Bohumil Palik zaprosił go na obóz sportowy Sparty Praga, gdy Piotr miał zaledwie 11 lat. Na międzynarodowych imprezach wypytywali się o niego skauci Bayeru Leverkusen, Liverpoolu, Feyenoordu Rotterdam i Heerenven. Rodzice woleli jednak mieć syna blisko domu.

Zastanawiali się, czy wysłać Piotra – tak jak wcześniej Pawła – do Zielonej Góry czy jednak do Lubina, który wtedy i dziś ma najlepszą akademię piłkarską na Dolnym Śląsku. – Najbliżej było nam do Wrocławia, dokąd mieliśmy wygodny dojazd, ale tam w ogóle nie myślą o trenowaniu chłopców. Nie chcieliśmy zmarnować takiego talentu. W Zielonej Górze były gorsze warunki, więc postawiliśmy na Lubin. W tym czasie był to najlepszy wybór – tłumaczy ojciec reprezentanta kraju.

Piotr nigdy nie czuł się sam w ośrodku oddalonym o 100 km od domu. Rodzice dojeżdżali do niego raz, dwa razy w tygodniu. Ukończył gimnazjum, rozpoczął naukę w liceum, ale piłka nożna była zawsze na pierwszym miejscu.

W Lubinie wrócił stary problem. Jak się przebić, skoro jest się chudym i małym? Ale szybko polubił go Franciszek Smuda i zaprosił na treningi pierwszej drużyny. W kadrach młodzieżowych Polski cierpliwie stawiał na niego Marcin Dorna, wiedząc, że ma do czynienia z wielkim talentem. W końcu Piotr wpadł w oko skautom Udinese.

Teraz Liverpool?

Włoski klub od dawna wyszukuje młode talenty na całym świecie. Starannie się nimi opiekuje i szkoli. Dla 18-letniego piłkarza to był właściwy kierunek. Zagłębie nie stwarzało problemów, a rodzice zażądali w kontrakcie zapisu, że klub ma zagwarantować im zwrot kosztów podróży raz w miesiącu. – Latałam i doglądałam go, ale on szybko się zaaklimatyzował. Pomógł mu Wojtek Pawłowski i znajomość języka włoskiego. Uczył się go, już grając w Lubinie – mówi mama piłkarza. Do dziś zagrał w Udinese 19 spotkań. Po dwóch sezonach i lekkim sportowym kryzysie został wypożyczony do Empoli, gdzie jest podstawowym zawodnikiem. W kadrze Adama Nawałki rozegrał już 13 spotkań. Jest pewniakiem na Euro, pytanie, czy do podstawowego składu. Nikt nie pyta już, ile ma wzrostu i jaką wagę. Dyrektor sportowy Udinese Cristiano Garetta nie raz mówił, że po sezonie Piotr Zieliński może zostać sprzedany do Liverpoolu.

Do Ząbkowic najmłodszy z piłkarskich braci wraca, kiedy tylko może, choć rodzice wyprowadzili się i mieszkają kilka kilometrów dalej. Pani Beata prowadzi rodzinny dom dziecka. Pod opieką ma dziesięcioro dzieci. W wolnych chwilach bracia pomagają mamie. Piotrek grywa już z niektórymi dziećmi w piłkę. – Może z jednego z nich też wyrośnie piłkarz, a my już mamy doświadczenie, jak ich poprowadzić – mówi mama Tomasza, Pawła i Piotra Zielińskich.

Z ich domu na boisko Orła Ząbkowice Śląskie idzie się może przez kwadrans. – Spacery odbywały się zawsze w tym kierunku – opowiada „Rz” mama trójki braci Beata. Nic tylko trenować. – Przynajmniej żadne głupoty im do głowy nie przychodziły.

Rodzice nie musieli nakłaniać chłopców do treningów i gry. Sportowa pasja rozwijała się u nich w sposób naturalny, nie stanowiła wcale antidotum na zagrożenia wieku młodzieńczego. Był przecież ojciec, piłkarz, trener, nauczyciel. Wzór. Mama też pomagała jak mogła w rozwoju sportowym.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej