Z ich domu na boisko Orła Ząbkowice Śląskie idzie się może przez kwadrans. – Spacery odbywały się zawsze w tym kierunku – opowiada „Rz” mama trójki braci Beata. Nic tylko trenować. – Przynajmniej żadne głupoty im do głowy nie przychodziły.
Rodzice nie musieli nakłaniać chłopców do treningów i gry. Sportowa pasja rozwijała się u nich w sposób naturalny, nie stanowiła wcale antidotum na zagrożenia wieku młodzieńczego. Był przecież ojciec, piłkarz, trener, nauczyciel. Wzór. Mama też pomagała jak mogła w rozwoju sportowym.
Marsz przez Dolny Śląsk
Tomek, rocznik 1985, zaczynał zajęcia jeszcze wtedy, kiedy tata grał w Orle. Mama pracowała albo wychowywała młodszych synów, siłą rzeczy chodził więc na stadion. Przypatrywał się, jak ojciec trenuje i gra. Paweł, rocznik 1990, i Piotr, rocznik 1994, poszli tą samą drogą, choć widzieli już tylko, jak pan Bogusław trenuje dzieci, potem starszych zawodników. On też jako pierwszy zaczął szkolić dwóch młodszych synów, uczył ich przyjęcia piłki, dryblingu, poruszania się na boisku, prowadził z nimi zajęcia ogólnorozwojowe.
Pan Bogusław w Orle występował na początku i końcu kariery. W najlepszym dla sportowca okresie grał w klubach w okolicy Dortmundu i pracował, zarabiając na utrzymanie. Z tego czasu pozostała na tyle dobra znajomość języka niemieckiego, że w szkole podstawowej uczy też tego przedmiotu oprócz wychowania fizycznego. Pozostały także miłe wspomnienia, szczególnie ze sparingu z Borussią, która zdobyła Puchar Europy w 1997 roku. Amatorski SG Lutgendortmund występujący wówczas w VI lidze, ówczesny klub pana Bogusława, przegrał 0:11.
Pani Zielińska uprawiała sport amatorsko, najchętniej badmintona. Bez sprzeciwu poświęciła się karierze synów. – Daliśmy radę, choć czasami było ciężko. Najtrudniej wtedy, kiedy trzech grało mecze jednocześnie, a mieliśmy zasadę, żeby zawsze być przy nich. Niekiedy więc musieliśmy odpuścić spotkanie jednego, żeby przypilnować pozostałych – wspomina pani Beata.