W opublikowanym w poniedziałek rankingu ATP zajmuje 96. miejsce, miesiąc wcześniej był 99. Tak źle nie było od lata 2012 roku, kiedy 25-letni zawodnik znajdował się na 109. pozycji.
Wtedy jednak zaczął wspinać się po tenisowej drabinie, aż do najlepszej w karierze 14. lokaty rok później, po półfinale Wimbledonu. Jeśli nic się nie zmieni, to za chwilę tenisista z Łodzi opuści pierwszą setkę światowej klasyfikacji.
Oznacza to, że w turniejach wielkoszlemowych i wyższej rangi ATP przyjdzie mu grać w eliminacjach, jeśli do nich w ogóle się zakwalifikuje. Start w igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro staje się coraz mniej realny, choć wciąż jest możliwy. Kwalifikuje się 56 najlepszych zawodników z rankingu publikowanego po zakończeniu turnieju na kortach Rolanda Garrosa, czyli na początku czerwca. Międzynarodowa Federacja Tenisowa (ITF) dopuszcza też możliwość przyznania dwóch dzikich kart.
Tak czy inaczej, sytuacja najlepszego polskiego tenisisty nieoczekiwanie się skomplikowała i aby wrócić do czołówki i awansować do olimpijskiego turnieju w Brazylii Janowicz będzie musiał wrócić do challengerów, czyli do drugiej tenisowej ligi. To żaden wstyd, w tej rangi turniejach odbudowywał się w ubiegłym roku Francuz Benoit Paire czy Hiszpan Nicolas Almagro. Janowicz także próbował w ten sposób nadrobić stracony czas i w październiku wystartował w Orleanie, dochodząc tam do finału.
Szlachetne zdrowie
Już wtedy zmagał się z urazami, które nie pozwalały wdrożyć w życie tego planu B. Od rozgrywanego na przełomie sierpnia i września US Open, w którym w pierwszej rundzie uległ Hiszpanowi Pablo Carrenie Buście, łodzianin zagrał 17 meczów. Na sześć miesięcy to niewiele.