Rz: Był pan wicedyrektorem Narodowego Starego Teatru pod kierunkiem Jana Klaty i nie dokończył pan kadencji w Krakowie. Skąd ta zmiana i w jakich okolicznościach odbył się pana transfer do Łodzi?
Sebastian Majewski: Moja funkcja w Narodowym Starym Teatrze nie była kadencyjna. Pracowałem tam na umowę o prace, a nie w ramach kontraktu. Nie zrywałem więc kontraktu, tylko rozwiązywałem stosunek pracy. To duża różnica. A decyzję o odejściu podjąłem w momencie, w którym czułem, że pomysł na teatr, jaki mieliśmy z Janem Klatą, udało się zrealizować, pomimo zawirowań, jakie z tą zmianą były związane. Po premierze „Nie-Boskiej komedii. Wszystko powiem Bogu!” w reżyserii Moniki Strzępki wiedziałem już, że wszystko zaskoczyło i bez większych problemów będzie funkcjonować. Dlatego postanowiłem wrócić do Wrocławia, zająć się pisaniem i dramaturgią. I wtedy, nieoczekiwanie, przyszła do mnie propozycja od Mariusza Grzegorzka, czy nie rozważyłbym spotkania z zespołem aktorskim Teatru Jaracza w Łodzi. Naświetlił mi sytuację w teatrze. A ja pojechałem. Potem dowiedziałem się, że zespół spotkał się też z innymi twórcami i w głosowaniu wybrał mnie jako swojego kandydata. Od tego momentu zacząłem przygotowywać program na zbliżający się sezon. Taka jest historia tego zdarzenia.
Łódź ma swoją miejską, kapitalistyczną legendę, ale nie ukrywajmy, po 1989 roku doszło tu do załamania ekonomicznego. Czy widzi pan podobieństwa między Łodzią a Wałbrzychem, gdzie zaczął pan swój pochód dyrektorski?
Żyjąc w Łodzi, patrząc i spotykając się z nią, zaczynam rozumieć, że jest ona z jednej strony summą wszelkich doświadczeń polskiej transformacji, a z drugiej pozostaje jakby obok najważniejszych naszych zdarzeń historycznych.
Z jednej strony to tutaj narodził się polski przemysł i kapitalizm, tutaj zwyciężyła rewolucja 1905 roku, tutaj getto pracowało najdłużej. Tutaj nie było wojennych zniszczeń i dlatego zainstalowała się na moment stolica. A z drugiej strony w Łodzi upadł prawie cały przemysł, kapitalizm pokazał swoje mroczne oblicze, transformacja zniszczyła ludzi i stąd mieszkańcy wyjeżdżają na całe życie do Warszawy. To niezwykle dynamiczne procesy, które mogą dać energię nieporównywalną do tej, jaka jest w innych częściach kraju. Z tego powodu Łódź trochę przypomina Wałbrzych, ale też bardzo się od niego różni – przede wszystkim skalą.