Rz: Był pan wicedyrektorem Narodowego Starego Teatru pod kierunkiem Jana Klaty i nie dokończył pan kadencji w Krakowie. Skąd ta zmiana i w jakich okolicznościach odbył się pana transfer do Łodzi?
Sebastian Majewski: Moja funkcja w Narodowym Starym Teatrze nie była kadencyjna. Pracowałem tam na umowę o prace, a nie w ramach kontraktu. Nie zrywałem więc kontraktu, tylko rozwiązywałem stosunek pracy. To duża różnica. A decyzję o odejściu podjąłem w momencie, w którym czułem, że pomysł na teatr, jaki mieliśmy z Janem Klatą, udało się zrealizować, pomimo zawirowań, jakie z tą zmianą były związane. Po premierze „Nie-Boskiej komedii. Wszystko powiem Bogu!” w reżyserii Moniki Strzępki wiedziałem już, że wszystko zaskoczyło i bez większych problemów będzie funkcjonować. Dlatego postanowiłem wrócić do Wrocławia, zająć się pisaniem i dramaturgią. I wtedy, nieoczekiwanie, przyszła do mnie propozycja od Mariusza Grzegorzka, czy nie rozważyłbym spotkania z zespołem aktorskim Teatru Jaracza w Łodzi. Naświetlił mi sytuację w teatrze. A ja pojechałem. Potem dowiedziałem się, że zespół spotkał się też z innymi twórcami i w głosowaniu wybrał mnie jako swojego kandydata. Od tego momentu zacząłem przygotowywać program na zbliżający się sezon. Taka jest historia tego zdarzenia.