Rzeczpospolita: Dlaczego koszykówka?
Eugeniusz Kijewski: Namówił mnie kolega z podwórka. Wcześniej grałem w piłkę nożną. Jak miałem 13 lat, zagadnął mnie o treningi kosza. Obaj mieszkaliśmy na Grunwaldzie, a hala była po drugiej stronie Poznania. Mówi: „Chodź, bo samemu jechać mi się nie chce”. Wsiedliśmy do tramwaju i pojechaliśmy. Z początku było mi ciężko, bo byłem bardzo niski. W wieku 14 lat miałem 159 cm wzrostu. Z gazet wyczytałem o Wiesławie Langiewiczu, koszykarzu, który miał 180 cm wzrostu – dawałem więc sobie nadzieję, że może urosnę chociaż tyle i będę mógł grać w koszykówkę.
Miałem jednak dryg do rzutów. Starsi zawodnicy przychodzili i dziwili się: „Temu brzdącowi każdy rzut wpada do kosza!”. Kiedy mój trener pokazał mi technikę, to, jak trzeba układać ręce do rzutu, jaką sylwetkę przybrać, to już wiedziałem, że będę w tym mocny.
Proszę opowiedzieć o swoim pierwszym trenerze.
Był nim Wojciech Patan. Facet był niewiarygodny. Tylko trochę starszy od nas. Opowiadał nam po treningach o tym, jak będziemy jeździć na mecze Pucharu Europy, do Madrytu z przesiadką w Zurychu. Myśmy pukali się w głowę. A on dalej – wszyscy w pięknych dresach, równych kurtkach, z takimi samymi torbami. I myśmy mu w końcu uwierzyli. To nas niesamowicie napędzało. Po pięciu latach od rozpoczęcia przygody z koszykówką zdobyliśmy mistrzostwo Polski juniorów.