Trudne chwile latem przeżył m.in. Karpacz. W szczycie sezonu wyschło jedno z ujęć – część miasta została bez wody, w tym jeden z największych hoteli, goszczący akurat uczestników Zlotu Harleyowców. Burmistrz Karpacza musiał apelować o maksymalne ograniczanie zużycia, a wodę do celów gospodarczych awaryjnie pobierano ze zbiorników służących zimą do naśnieżania stoków.
Kłopoty miała również położona bardziej na zachód gmina Mirsk. Choć wcześniej na inwestycje w studnie, stacje uzdatniania i sieci przesyłowe wydano tu 6,5 mln zł, w połowie jesieni wydajność głębokich na 70 metrów ujęć spadła o połowę. Wodę trzeba było nocami dowozić z Lwówka Śląskiego – codziennie po 18 tysięcy litrów.
Podobna sytuacja była w gminie Mieroszów pod Wałbrzychem. Część mieszkańców problemy z dostępem do wody miała od maja do późnej jesieni. Źródła powierzchniowe wyschły, wody brakowało również w studniach, a gmina musiała inwestować w nowe pompy, budować łączniki między sieciami, a nawet odwracać bieg wody w wodociągach.
Brak śniegu i deszczu
Problemy na Dolnym Śląsku to efekt fatalnej sytuacji pogodowej, która utrzymywała się przez cały ubiegły rok. – Poprzednia zima była w tym regionie bezśnieżna, wiosną opady były mniejsze 20–30 proc. od średnich z lat 1971–2000, a latem – nawet o połowę. W dodatku lato było ekstremalnie gorące. Średnia temperatura była o prawie 3 stopnie wyższa od przeciętnej – mówi Grzegorz Walijewski z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. – W efekcie mamy do czynienia z tzw. suszą hydrologiczną, czyli wysychaniem ujęć i spadkiem przepływów w rzekach. Na koniec września tzw. stany niskiego średniego przepływu notowano aż w 34 punktach kontrolnych w regionie.
Równie źle wygląda sytuacja geologiczna. – Zwierciadła wód podziemnych spadły w wielu miejscach poniżej najniższych stanów ostrzegawczych – mówi dr Małgorzata Woźnicka z Państwowego Instytutu Geologicznego. – Mimo ostatnich opadów wciąż jesteśmy w sytuacji zagrożenia.