Niegdyś ulica Filaretów miała prowadzić do planowanej na osiedlu Widok stacji Lublin-Zachód. Inwestycja nie doszła jednak do skutku, ale pozostały filary wiaduktu. Z biegiem lat okolica stała się ponurym i mało bezpiecznym punktem spotkań amatorów piwa.
Przedstawiciele Lubelskiego Towarzystwa Zrównoważonego Transportu wpadli na pomysł, by teren przy Filaretów odmienić nie do poznania. Chcą, by powstały tu wiszące ogrody z tarasami widokowymi. Filary wiaduktu zostałyby pokryte roślinami, a na każdym z nich znalazłaby się jedna litera, całość zaś stworzyłaby świecący się wieczorami napis „Lublin”.
Chodzi o to, by odstraszający dotąd mieszkańców rejon stał się miejscem kultowym, przyciągającym także turystów.
– W całej Polsce są obiekty ważne dla odwiedzających miasto, choć to nie zabytki. Przykłady można mnożyć. Palma na rondzie de Gaulle’a w Warszawie, kładka-rondo dla pieszych nad skrzyżowaniem w Rzeszowie. Takim inwestycjom często towarzyszy krytyka. Ale czy – mimo to – nie stały się one atrakcją turystyczną i nie budują potencjału miast poprzez swoją rozpoznawalność? – pyta retorycznie w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Maciej Mikulski, wiceprezes Lubelskiego Towarzystwa Zrównoważonego Transportu.
Przedstawiciele stowarzyszenia tłumaczą, że nie chcą budować od zera, lecz tylko zrewitalizować porzucony obiekt inżynieryjny. Nowe miejsce byłoby doskonałym punktem rekreacyjno-wypoczynkowym dla mieszkańców oraz elementem istniejącego tu już parku Jana Pawła II. Taka inwestycja mogłaby stać się nawet nowym symbolem Lublina. – Jednym z miejsc, które nas inspirują, jest High Line w Nowym Jorku. To swego rodzaju park powstały w miejscu linii kolejowej. Moglibyśmy wzorować się na tym przykładzie, choćby co do materiałów budowlanych i obiektów małej architektury miejskiej – tłumaczy Maciej Mikulski.