Rondel pod Wawelem

Jadowite języki powiadają, że Szkoci to krakowianie wygnani z ojczyzny za rozrzutność. Ale Ewangelia według św. Mateusza poucza, że „poznacie ich po ich owocach”, i tego się trzymajmy.

Publikacja: 28.06.2015 17:14

Zaś owoce poczynań krakowiaków vel Małopolan w dziedzinie de facto w życiu najważniejszej, czyli w kuchni, są takie, że palce lizać.

Powiedzenie „zjeść po krakowsku” wcale nie znaczy na cudzy koszt, lecz pysznie, suto, do syta. W przedwarszawskiej stolicy jada się po królewsku, ba! – nawet po cesarsku, gdyż Małopolska jako prowincja cesarstwa austro-węgierskiego siłą rzeczy ulegała kulinarnym wpływom Wiednia.

Specyfika kuchni małopolskiej wywodzi się z czasu zaborów. Historycy nauczają, że dziejowe zawirowania i brak politycznej przestrzeni do tworzenia odrębnej jakości w dziedzinie szeroko pojętej kultury sprawiły, iż kultura Krakowa i Galicji, czyli dzisiejszej Małopolski, to efekt fuzji wpływów austriackich, węgierskich, czeskich, niemieckich, żydowskich, a nawet wołoskich.

Przekładając to na język bardziej zrozumiały, a konkretnie, na talerz, flaczki po krakowsku są bardziej gęste niż po warszawsku i bez pulpetów. A krakowskiej maczanki w Warszawie w ogóle nie znają – niedobrze, bo jest pyszna: duszona wieprzowina w obfitym sosie kminkowym, w której macza się kawałki chleba.

Stolica cesarza Franciszka Józefa odcisnęła piętno także na galicyjskich deserach. Pischinger, uznawany powszechnie, Warszawy nie wyłączając, za przysmak typowo krakowski, to wafle przekładane masą z masła, mleka, cukru i kakao, specjał wymyślony przez wiedeńskiego cukiernika o takim nazwisku.

Notabene, zajadał się on kiełbasą krakowską, a swoją gosposię, rodem z podkrakowskiej wsi, najął po to, by gotowała potrawę ze swych rodzinnych stron – ozorkową zalewajkę z włoszczyzną i śmietaną.

No tak, powie ten i ów, nic dziwnego, że małopolska kuchnia znakomita, skoro ma takie tradycje: Wierzynek, restauracja przy krakowskim Rynku Głównym, sięga czasów Kazimierza Wielkiego i roku 1364, kiedy to nasz monarcha wydał słynną ucztę – właśnie u Wierzynka – podejmując cesarza Karola IV Luksemburskiego i innych pomniejszych królów i książąt.

Tak? Otóż nie do końca. Owszem, uczta miała miejsce u Wierzynka, ale u Mikołaja, krakowskiego mieszczanina, w jego prywatnym domu udostępnionym przybyłym pod Wawel pomazańcom bożym.

Natomiast restaurację Pod Wierzynkiem założył dopiero w 1945 roku pan Kazimierz Książek.

Zaś owoce poczynań krakowiaków vel Małopolan w dziedzinie de facto w życiu najważniejszej, czyli w kuchni, są takie, że palce lizać.

Powiedzenie „zjeść po krakowsku” wcale nie znaczy na cudzy koszt, lecz pysznie, suto, do syta. W przedwarszawskiej stolicy jada się po królewsku, ba! – nawet po cesarsku, gdyż Małopolska jako prowincja cesarstwa austro-węgierskiego siłą rzeczy ulegała kulinarnym wpływom Wiednia.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej