W Galicji i na Mazowszu bałagan, gadulstwo, duch wiecznej konspiracji i improwizowania, a w Poznaniu zadziwiające poczucie spokoju, jakby przewalające się przez Polskę koła historii to akurat miasto szczęśliwie omijały. Wszystko było w Poznaniu jakoś bardziej ustabilizowane, porządniejsze, bliższe jakiejś nieosiągalnej w czasach komunistycznych cywilizacyjnej rutynie. Skąd się to brało? To do dziś dla mnie zagadka.
Może kwestia ciągłości historii? Stabilności miasta, z którego nie wyganiano albo nie przeganiano, jak z Warszawy, Krakowa i Wrocławia? Może spokojne poczucie stabilności materialnej, bo przecież Poznania nigdy nie zniszczono, a wielkopolskie mieszczaństwo miało unikalną szansę bogacić się nieprzerwanie od czasów piastowskich? Nie wiem. Takie były moje wrażenia i takie, przyznaję, odrobinę żartobliwe spekulacje.
Ale to przecież nie cała prawda. Za ową miną poznańskiej solidności i powagi było coś znacznie ważniejszego. Spokojny, opanowany patriotyzm. Wiara w historyczny sukces (całkiem możliwe, że dziedzictwo powstania wielkopolskiego), osobliwie, bo racjonalnie rozumiany bunt. Był i Ruch Młodej Polski w Poznaniu, byli Barańczak, Krynicki i Dymarski. Były słynne „Ósemki”. Warto było jeździć do Poznania, by zasmakować ich magii.
To prawda nie wiedziałem wtedy za dobrze, co to gospodarka. Co to biznes. Byłem skończonym, niepoprawnym humanistą. Wszystko się zmieniło w każdej, miejskiej i ludzkiej skali po 1989 roku. Nastał prawdziwy czas dla Poznania, kiedy klasyczne wielkopolskie cnoty mogły się sprawdzić w kapitalizmie. I Poznań wybuchł. Eksplodował. Bogactwem, przedsiębiorczością, zaradnością, talentem. Znów jeżdżę do Poznania, ale już w innych celach. Na gale samorządowe, targi, do nowoczesnego kampusu UAM. Jakże to inne miasto, jakże pociągające. Prawdziwa perła Rzeczypospolitej.
Po 1989 roku Poznań wybuchł. Eksplodował. Bogactwem, przedsiębiorczością, zaradnością, talentem