Niech młodzi kozłują i uczą się wsadów

Pojawiły się pieniądze i pomysły. W całej Polsce powstają ośrodki, w których dzieci i młodzież uczą się grać. Efekty powinny być widoczne za kilka lat.

Publikacja: 02.01.2019 10:40

Trener Mariusz Świerk z podopiecznymi.

Trener Mariusz Świerk z podopiecznymi.

Foto: materiały prasowe

Piramida to chyba ulubione słowo wszystkich trenerów i działaczy, zajmujących się na co dzień szkoleniem w sporcie, a politycy też chętnie o niej wspominają. Jeśli uda się taką piramidę stworzyć, to sukcesy na najwyższym poziomie wyczynowym może nie są zagwarantowane, ale na pewno stają się dużo bardziej prawdopodobne. To nie jest jedyna korzyść, bo jednocześnie wzrasta szansa na popularyzację dyscypliny i zdrowsze społeczeństwo. Po pewnym czasie koło już samo się napędza.

Na najniższym poziomie dzieci chętnych do uprawiania sportu powinno być jak najwięcej, żeby fundament był solidny i żadna perełka nie umknęła ocenie. Potem im dalej w szkolenie, tym dzieci mniej, ale za to zostają najzdolniejsi i najbardziej przekonani do uprawiania sportu. Jeśli będą dobrze poprowadzeni, to na samym końcu czeka reprezentacja i medale.

Ci, którzy odpadli po drodze, też nie są straceni. Może zakochają się w dyscyplinie, którą trenowali, zostaną kibicami albo znajdą dla siebie inne miejsce w sporcie. Może zostaną agentami, trenerami, menedżerami sportu, skautami, jak choćby Rafał Juć, który kiedyś sam trenował koszykówkę, a dzisiaj jest skautem Denver Nuggets na Europę.

Może kiedyś dawni zawodnicy przyprowadzą na trening swoje dzieci i tak to się będzie toczyć, coraz szybciej i lepiej?

Piramidalny problem

Koszykówka z taką piramidą od dawna miała problem. Na początku lat 90. do uprawiania tej dyscypliny sportu zachęcał okrzyk Włodzimierza Szaranowicza „Hej, hej, tu NBA”. Każdy chciał być jak Michael Jordan, Magic Johnson czy Scottie Pippen. Na każdym osiedlu były kosze, rozrywek latem było mniej niż obecnie, więc grało się nawet piłką futbolową, jeśli akurat skończył się mecz w piłkę nożną. Futbol zresztą też korzystał z takiej podwórkowej rywalizacji.

Kiedy skończyła się moda na NBA, reprezentacja koszykarska zaczęła przegrywać (w latach 1999–2005 nie graliśmy w mistrzostwach Europy), a sercami kibiców zawładnęli siatkarze i piłkarze ręczni. Wtedy dużo trudniej było przekonać dzieci do trenowania. O tych najzdolniejszych, z najlepszymi warunkami fizycznymi, trzeba było rywalizować z trenerami siatkówki. Już więc na starcie koszykówka miała gorszą pozycję, bo wielu młodych chciało być jak Mariusz Wlazły, Michał Winiarski czy Bartosz Kurek.

Teraz trzeba dzieci przyciągać do sportu, szkolenie w koszykówce przeżywa kryzys, a samej dyscypliny nie ma wśród sportów najchętniej oglądanych przez Polaków. Dlatego powstały projekty, prowadzone przez Polski Związek Koszykówki od 2014 roku.

Aż nadszedł SMOK

– Wśród twórców programu na pewno trzeba wymienić poprzedniego prezesa PZKosz Grzegorza Bachańskiego i Romana Skrzecza. W 2014 roku ówczesny minister sportu ogłosił decyzję o dofinansowaniu projektów, które miały na celu upowszechnianie sportu dzieci i młodzieży przez polskie związki sportowe. To był pierwszy konkurs tego typu, a zadanie miało być realizowane ledwie przez kilka miesięcy – do 31 grudnia. Zgłosiliśmy się, dostaliśmy pieniądze i wystartowaliśmy 1 września. Zawsze do takiego programu przystępują jednostki samorządu terytorialnego, a zajęcia odbywają się w szkołach. Na początku były to Wrocław, Poznań, Radom i Białystok. Dlaczego akurat tam? Mało było czasu, a te miasta szybko skompletowały dokumenty. Ważne było też to, że istnieją tam kluby: w Radomiu Rosa i Piotrkówka, w Białymstoku – Żubry, we Wrocławiu Ślęza, a w Poznaniu istniał wtedy klub AZS. Chodziło o to, żeby zdolniejsze dzieci, po zakończeniu pierwszego etapu szkolenia, miały gdzie przejść – mówi „Życiu Regionów” Bartosz Słomiński, koordynator programów SMOK i KOSSM.

Po kilku latach funkcjonowania i dzięki zwiększeniu dofinansowania działania się rozrosły i teraz PZKosz prowadzi dwa programy. SMOK-i, czyli Szkolne Młodzieżowe Ośrodki Koszykówki, mają służyć głównie popularyzacji dyscypliny – PZKosz jest zadowolony, nawet gdy ktoś prowadzi po prostu gry i zabawy sportowe z elementami koszykówki.

KOSSM, czyli Koszykarskie Ośrodki Sportowego Szkolenia Młodzieży, działają przy klubach i przechwytują już tych zdolniejszych, którzy chcieliby trenować na poważnie. Łącznie, w obu programach, ćwiczy około 7500 dzieci w różnym wieku (w 150 SMOK-ach około 6800, a w 42 KOSSM około 700 najzdolniejszych), więc zaczątek piramidy już jest.

Na początku projekt SMOK zakładał tylko upowszechnianie koszykówki, bo takie były założenia ministerialnego programu z 2014 roku. Powstały grupy w klasach IV–VI szkół podstawowych i w pierwszych klasach gimnazjów. Po nowym roku zmieniły się jednak założenia i gimnazja już nie były uwzględnione przez resort. Ministerstwo Sportu i Turystyki ogłosiło jednak w 2015 roku drugi program, nakierowany już na szkolenie uzdolnionej sportowo młodzieży. Pieniądze z tego programu również udało się pozyskać PZKosz.

– Trzeba było działać w ekspresowym tempie. Program ministerialny został ogłoszony 1 października, a już 14 października upływał termin składania dokumentów. Wysłaliśmy informację do ośrodków koszykarskich na terenie kraju, bo wiadomość musiała dotrzeć błyskawicznie. Od razu przystąpiły 32 ośrodki, wśród dziewcząt m.in. Aleksandrów Łódzki, Bydgoszcz, Kartuzy, Konin, Sokołów Podlaski, a wśród chłopców Cieszyn, Stalowa Wola-Kuźnia, Ostrów Wielkopolski, Zielona Góra. Tak powstał projekt KOSSM – wspomina Bartosz Słomiński.

W tym programie także niezbędna jest umowa z miastem, które przekazuje halę, choć same ośrodki działają przy klubach, a nie przy szkołach podstawowych.

Coraz więcej pieniędzy

Dzięki obu programom dofinansowanie (z dwóch różnych departamentów MSiT) trafia i do tych, którzy mają zarażać miłością do koszykówki, i do tych, którzy przygotowują młodzież do wyczynowego sportu. Bardziej dociekliwi mogą trafić również na nazwę MAP (czyli Młode Asy Parkietów) – to zbiorcza nazwa dla obu projektów, rozsianych po całej Polsce.

Same programy też się zmieniały. Na początku pod nazwą SMOK (program uruchomiony w 2014 roku) skupiały się trzy szkoły podstawowe i jedno gimnazjum. Obecnie sytuacja wygląda inaczej: jedna podstawówka to jeden SMOK, a w międzyczasie nastąpiła jeszcze reforma systemu edukacji, zniknęły gimnazja.

W każdej szkole podstawowej w ramach programu SMOK muszą być minimum trzy grupy szkoleniowe, a w nich 15 zawodników (wyjątkowo można tę liczbę zredukować do 10, jeśli są trudności z zebraniem większej liczby chętnych). Najwięcej ośrodków działa na terenie Lublina (dziesięć SMOK-ów) i Bydgoszczy (dziewięć), ale program ruszył też w Warszawie (Śródmieście, Targówek), gdzie koszykówka ciągle musi walczyć o swoje z piłką nożną i siatkówką, oraz w okolicach stolicy (Ząbki).

Pieniędzy jest coraz więcej. To ważne, bo potrzeby rosną, otwierają się kolejne ośrodki. Dla porównania można podać, że w 2017 roku na oba programy PZKosz dostał 4,3 mln zł (3 mln na KOSSM, 1,3 mln na SMOK), a w kończącym się roku było to już 6,2 mln zł (odpowiednio 4 mln i 2,2 mln zł). – Na pewno ważna jest dobra, rzetelna sprawozdawczość. Przekazujemy do ministerstwa umowy, listy zawodników, materiały prasowe. Stos segregatorów z dokumentami rośnie, ale dzięki temu wszystko jest udokumentowane. Jeśli ktoś nie spełnia wymogów, to chociaż przystąpił do programu, musi oddać sprzęt. Wydajemy pieniądze publiczne i musimy o nie dbać – mówi Bartosz Słomiński.

Na co są przeznaczane te środki? – Każdy SMOK na starcie dostaje sprzęt do treningu koszykarskiego i motorycznego oraz sprzęt multimedialny, czyli kamerę, statyw i komputer do nagrywania prowadzonych treningów za około 10 tys. zł. Ośrodki KOSSM dostają od nas dodatkowo ubiory dla zawodników i trenerów. Pokrywamy także koszty ich ubezpieczenia. To wszystko kosztuje nas około 70 tys. zł na ośrodek. Oczywiście systematycznie doposażamy również działające ośrodki – wylicza Bartosz Słomiński.

Kasa za trenowanie i opiekę

To nie wszystko, bo nie byłoby sprawnie działających ośrodków bez zaangażowanych w pracę trenerów. W projektach prowadzonych przez PZKosz przewidziano pieniądze również dla nich. Im wyżej ktoś pracuje, tym większe pieniądze dostaje. W programie SMOK otrzymuje 55 zł za półtoragodzinne zajęcia. W KOSSM zasady wynagradzania są inne. Trenerzy składają dwa razy do roku raporty i pieniądze otrzymują w dwóch transzach: do połowy lipca i do końca grudnia. Łącznie trener-koordynator może dostać w ciągu roku 23 tys. zł, czyli średnio około 2 tys. na miesiąc. Trener przygotowania motorycznego otrzymuje 1500 zł, a fizjoterapeuta 1000 zł.

W ramach obu programów organizowane są konferencje dla trenerów. Po raz pierwszy odbyły się już w 2015 r., czyli w pierwszym, pełnym roku działania programu SMOK. Na początku trenerzy przyjeżdżali dwa razy, ale od 2017 roku zjeżdżają do Żyrardowa raz w roku, w okolicach Święta Niepodległości, na dwudniowe warsztaty. Wtedy najczęściej przypada długi weekend (wielu trenerów pracuje w szkołach), a sam ośrodek ma dobrą infrastrukturę i jest położony w centrum kraju.

Szkolenia w ramach programu KOSSM odbywają się od 2016 roku – wówczas były dwa szkolenia (w listopadzie i grudniu). Od 2017 roku odbywa się jedno szkolenie na przełomie sierpnia i września. Wtedy trenerzy otrzymują informację o sytuacji programu i wymaganiach, jakie przed nimi stoją. W 2017 roku odbyło się szkolenie dla trenerów przygotowania motorycznego i fizjoterapeutów, które poprowadziła firma Remigiusza Rzepki, jednego z najbardziej znanych specjalistów w kraju.

Od 2017 roku w drugiej połowie roku odbywają się badania antropometryczne, FMS oraz próby techniczne i sprawnościowe. Pozwalają one na zdiagnozowanie potencjału młodzieży będącej w programie. Raport końcowy jest składany do MSiT.

Trenerzy szkolący młodzież w KOSSM dostają wytyczne, jak najlepiej pracować z młodzieżą, czego oczekiwaliby selekcjonerzy kadr młodzieżowych, bo założenie jest takie, że z tych ośrodków będą wychodzili reprezentanci kraju w różnych kategoriach wiekowych.

A potem do kadry

Tak się już dzieje. W 2018 roku w drużynach U14-U16 występowało 31 chłopców z tych programów (na 99 powołanych), a wśród dziewcząt odsetek był podobny – 43 zawodniczki na 104 powołane w trzech kategoriach wiekowych, z czego cztery pojechały z reprezentacją U16 na turniej mistrzostw Europy.

Ośrodków jest już tak dużo i rozsiane są po całej Polsce, że trzeba było powołać czterech koordynatorów regionalnych projektów.

Jeśli wszystko dobrze pójdzie, nie zabraknie pieniędzy, pomysłów i osób chętnych do pracy, to za kilka lat efekty powinny być jeszcze bardziej widoczne.

Piramida to chyba ulubione słowo wszystkich trenerów i działaczy, zajmujących się na co dzień szkoleniem w sporcie, a politycy też chętnie o niej wspominają. Jeśli uda się taką piramidę stworzyć, to sukcesy na najwyższym poziomie wyczynowym może nie są zagwarantowane, ale na pewno stają się dużo bardziej prawdopodobne. To nie jest jedyna korzyść, bo jednocześnie wzrasta szansa na popularyzację dyscypliny i zdrowsze społeczeństwo. Po pewnym czasie koło już samo się napędza.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej