Ulice i chodniki nie mają barw politycznych

Coraz więcej ludzi świadomie podchodzi do wyzwań i wybiera do życia to miejsce, gdzie jest równowaga między pracą a tym, co naprawdę ważne, czyli rodziną i czasem wolnym. Myślę, że to ogromny atut średnich miast – mówi Jacek Wójcicki, prezydent Gorzowa Wielkopolskiego.

Publikacja: 04.02.2019 02:28

Jacek Wójcicki, prezydent Gorzowa Wielkopolskiego.

Jacek Wójcicki, prezydent Gorzowa Wielkopolskiego.

Foto: Fotorzepa/DariuszAdamski

Rz: Gorzów Wielkopolski jest stolicą regionu, ale powiedzmy szczerze – nie jest metropolią. Tymczasem pakiet działań dla średnich miast, przygotowany przez resort rozwoju i inwestycji, nie uwzględnia Gorzowa Wielkopolskiego. Słusznie?

Jacek Wójcicki: Na pewno nie. Zresztą nie ma nas nie tylko w pakiecie dla średnich miast. Nie jesteśmy wskazywani jako miejsce, gdzie można by relokować urzędy centralne, nie możemy korzystać z rządowych pieniędzy na przebudowę dróg, nie możemy korzystać z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich, choć mamy dużo terenów rolnych… Ale wie pani co? Najważniejsze, by rząd nie przeszkadzał. Każde miasto musi znaleźć swój sposób, swój przepis na rozwój.

Jaki jest pana przepis?

Rozwój gospodarki! Robimy bardzo wiele, by przyciągnąć nowych inwestorów i wspierać tych obecnych. Ostatnim naszym projektem jest odrolnienie i przeznaczenie na cele inwestycyjne blisko 400 hektarów gruntów, które są w granicach miasta. Gorzów jest miastem przemysłowym, silny jest etos pracy, chcemy wykorzystywać ten atut.

A jaki macie sposób na depopulację? Sięgnięcie po przykład sąsiedniej Zielonej Góry, która zwiększyła liczbę ludności poprzez poszerzenie granic?

To prosty sposób, ale moim zdaniem mało demokratyczny. Rozumiem, że proces poszerzania granic zachodzi zwykle w porozumieniu z sąsiednią gminą, przeprowadzone jest referendum, ale mimo wszystko mam wrażenie, że to swoistego rodzaju zagarnięcie terytorium siłą. Dziś Zielona Góra cieszy się, bo jest większym miastem, największym w regionie, natomiast problemy w przyszłości mogą być poważne. Zmiana granic administracyjnych daje zastrzyk w postaci dodatkowej gotówki, w przypadku Zielonej Góry to 100 mln zł przez pięć lat, ale nie wiem, czy to wystarczy na rozwiązanie wszystkich problemów.

Czyli nie macie takich planów?

Nie. Ale kiedyś takie opracowania były robione i pokazały one małą sprawność takiego rozwiązania. Zielona Góra wchłonęła jedną gminę tzw. obwarzankową, czyli otaczającą miasto. Za to wokół Gorzowa jest pięć gmin. Gdybyśmy połączyli się ze wszystkimi, mielibyśmy 70 km od granicy do granicy miasta. Mielibyśmy też miasto o powierzchni 880 km kw., większe od Berlina, ale za to z największą populacją wiewiórek przypadającą na metr kwadratowy lasu. Z kolei przejęcie tylko wybranych, najbliższych miastu miejscowości z tych gmin, oznaczałoby ich kastrację z tego, co mają najlepszego.

Stawiamy na współpracę z tymi gminami. Wspólnie z prof. Jerzym Hausnerem w ramach jego konferencji Open Eyes Economic Summit pracujemy nad koncepcją Gorzowskiego Archipelagu Rozwoju. Chcemy określić obszary współpracy, tak by w jak najlepszy sposób niwelować różnice.

A rywalizacja Gorzowa z Zieloną Górą to mit czy rzeczywistość?

Na pewno ma ona pewien wymiar sportowy, bo mamy dwa kluby żużlowe, które ze sobą rywalizują, i pociąga to za sobą sportowe emocje. Ale na co dzień nie ma jednak między nami większych waśni. Oczywiście każdy dla swojego miasta chce pozyskać jak najwięcej pieniędzy, my jednak głównie ze sobą współpracujemy.

Ale lubicie się porównywać, kto ma więcej mieszkańców, miejsc pracy, wyższe wynagrodzenia itp.

Taka gospodarcza konkurencja oczywiście jest. Lubimy sobie poudowadniać, kto jest lepszy. Ale to jest raczej budujące, bo zawsze staramy się zrobić coś lepiej, coś więcej. Przyglądamy się też innym miastom. W takiej samej odległości jak Zielona Góra jest Berlin. Berlin jest naszym partnerem i naszym potężnym zasobem, z którego mogą korzystać obie strony. Ogromna liczba mieszkańców Gorzowa codziennie dojeżdża do pracy do Berlina, a z drugiej strony dla nas to rynek zbytu, potencjalni inwestorzy i turyści.

Czy szansę, jaką niesie bliskość Berlina, udawało się dotychczas wykorzystać? Wydawało się, że dla Gorzowa, Zielonej Góry, całego regionu lubuskiego bliskość Niemiec będzie siłą napędzającą. Ale jak pokazują dane o PKB w regionie, tak się nie stało. Wielkopolska, Dolny Śląsk skoczyły w rozwoju do przodu, a Lubuskie jakby stoi w miejscu.

Na tle innych województw nie ma skoku rozwojowego, bo lubuskie to bardzo małe województwo pod względem liczby mieszkańców, jesteśmy dla Europy Zachodniej trochę regionem tranzytowym. Ale przecież my też się rozwijamy. Wielu inwestorów, którzy do nas przychodzą, podkreśla właśnie dogodność lokalizacji, w tym bliskość Berlina, z drugiej strony połączenie z autostradą A2 i trasą północ–południe S3, która za chwilę będzie skończona. Dobre skomunikowanie daje możliwość dotarcia na szerokie rynki. I myślę, że gdyby ten potencjał ludnościowy był większy, bylibyśmy ośrodkiem porównywalnym ze Szczecinem czy Poznaniem, na pewno miasto rozwijałoby się jeszcze szybciej. Jednak, co oczywiste, nie jesteśmy w stanie sprawić, by liczba mieszkańców zwiększyła się o 100 proc. z dnia na dzień.

Więc metoda małych kroczków, przez rozwój gospodarki?

Oczywiście. Żeby skłonić potencjalnych nowych mieszkańców, by tu się osiedlali, czy też przekonać obecnych, by zostali w Gorzowie, trzeba przede wszystkim zaoferować dobrą prace, dobre zarobki. Na pewno nigdy nie będziemy konkurencyjni pod tym względem wobec Warszawy czy Wrocławia, ale mamy pewne atuty. To przede wszystkim kompaktowość miasta. Coś, co z perspektywy Poznania czy Warszawy jest nie do pomyślenia, czyli możliwość dojechania z centrum miasta w 10 minut rowerem na łono natury, czyli do Puszczy Barlineckiej, albo w 15 minut nad jezioro, które przypomina jeziora mazurskie. Dla ludzi, którzy chcą żyć pełnią życia to lepsze niż tracenie czasu na stanie w korkach.

Czy to nie trochę zbyt sielskie argumenty?

Proszę sobie wyobrazić, że dosyć często padają one w rozmowach z inwestorami. W dobie work-life balance, to jak się żyje poza pracą też jest ważne. Mamy wszystkie możliwe atrakcje, które daje miasto, wszystkie atuty dużego miasta wojewódzkiego, a nie mamy tych uciążliwości, które przynoszą metropolie. A poza wszystkim nigdzie w Polsce tak tanio nie kupi się mieszkania, czy do niedawna taniej działki. Jesteśmy naprawdę bardzo atrakcyjni dla młodych i dla rodzin.

Sporo też robicie dla biznesu w mieście. Budowa centrum kształcenia zawodowego, nowe tereny inwestycyjne, park technologiczny…

Jak mówiłem, Gorzów jest miastem przemysłowym. Kiedyś były tu potężne zakłady, takie jak Stilon, Silwana, Ursus. Część przetrwała, Stilon funkcjonuje dalej, a na bazie tych upadłych powstały nowe firmy. To ogromne zakłady pracy, które potrzebują pracowników o odpowiednich kwalifikacjach. Dlatego „odpalamy” duży projekt Centrum Edukacji Zawodowej i Biznesu. Zakłada on modernizację trzech budynków poszpitalnych. Infrastruktura dla szkoły to jedno, a dwa – od dwóch lat nasze grono pedagogiczne, dyrektorzy szkół i wydział edukacji pracują nad bardzo innowacyjnym programem szkolenia uczniów, tak żeby naprawdę kształcić pod potrzeby rynku pracy. Współpracujemy także z Niemcami, gdzie dualny system kształcenia jest naprawdę na bardzo wysokim poziomie. Berlińskie doświadczenia pomogą nam stworzyć Centrum, z którego korzystać będą ludzie z całego regionu.

A nie boi się pan, że będziecie kształcić dobrych pracowników, ale na niemiecki rynek?

Już kształcimy. Sporo naszych młodych mieszkańców wyjeżdża z Gorzowa. Chcą spróbować życia. Ale coraz więcej ludzi świadomie podchodzi do wyzwań i wybiera do życia to miejsce, gdzie jest równowaga między pracą a tym, co naprawdę ważne, czyli rodziną i czasem wolnym. Myślę, że to ogromny atut średnich miast, które będą wygrywały w tej dziedzinie.

Stawiacie na rozwój biznesu w określonych sektorach? Bo mamy modę na nowe technologie, IT itp.

Stawiamy na dywersyfikację, czyli wszystkiego po trochu. Oczywiście, że moglibyśmy się sprofilować, ale zbytnie nastawienie się na jedną branżę oznacza ryzyko, że załamanie tej branży może zatopić miasto. Tak było przykładowo w Detroit, mieście o motoryzacyjnym profilu. Więc dla nas każdy inwestor jest ważny, każdego chętnie w mieście widzimy, czy to z branży IT czy z branży produkcyjnej.

Oczywiście pojawia się zarzut, że Gorzów jest tylko montownią. Ale pierwsze zakłady, które powstawały w naszej Kostrzyńsko-Słubickiej Strefie Ekonomicznej rozbudowywały się, otwierały nowe linie technologiczne. Teraz mają swoje centra wdrożeniowe, zatrudniają coraz więcej ludzi o wysokich kwalifikacjach. Poza tym dziś, gdy na gorzowski rynek pracy wchodzi nowy inwestor, powoduje to wzrost wynagrodzeń. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia dwa lata temu, gdy firma Jeronimo Martins uruchomiła magazyn logistyczny. To była duża inwestycja, co zdecydowanie rozruszało rynek pracy i pensje poszły w górę.

Logistyka nie jest branżą, gdzie zarabia się dużo.

Nie jest, ale tego typu inwestycje są bardzo cenne właśnie z tego względu, że rosną wynagrodzenia na tych słabo opłacanych stanowiskach. Kiedy wchodzi nowy gracz, to musi czymś zachęcić ludzi. To szansa albo na znalezienie nowej pracy albo na podwyżkę. Dla operatora wózka widłowego ma duże znaczenie, czy zarabia powiedzmy 2800 zł czy 3200 zł.

W przygotowanych przez pana założeniach nowej strategii dla Gorzowa Wielkopolskiego zaznacza pan, że działania władz miasta mają być prowadzone poprzez dialog z mieszkańcami. Co to właściwie oznacza w praktyce?

Staram się prowadzić dialog z mieszkańcami od początku mojego urzędowania, czyli od ponad czterech lat. Niektórzy komentują, że to za mało, inni, że za dużo… Ale reagujemy na potrzeby mieszkańców, mamy cały zestaw różnego rodzaju konsultacji społecznych, mamy jeden z najbardziej innowacyjnych, najlepszych budżetów obywatelskich w Polsce, dzięki czemu nie jest on fikcją. Mamy naprawdę bardzo aktywnych mieszkańców, którzy włączają się w tego typu inicjatywy i my tego głosu słuchamy.

Oprócz pobudzania aktywności gospodarczej, ma pan jeszcze inne pomysły na pozytywny impuls dla miasta?

Gospodarka jest naszą główną osią rozwoju. I wszystko, co robimy, w zasadzie prowadzi do tego celu. W tej chwili prowadzimy bardzo szeroki program poprawy infrastruktury transportowej. Praktycznie całe miasto jest rozkopane, ale za dwa, trzy lata będzie można po Gorzowie naprawdę dobrze się poruszać, po nowych ulicach. Pojadą także nowe tramwaje, będziemy mieć świetną komunikację. Inwestujemy też w edukację, tę podstawową, ale też techniczną i zawodową. Wszystko to po, by wzmocnić gospodarczą rolę miasta w regionie. By chcieli tu przychodzić inwestorzy, by wynagrodzenia w Gorzowie były lepsze, by to się wszystko nakręcało, powodowało, że więcej osób będzie chciało w Gorzowie zamieszkać.

Porozmawiajmy trochę o panu. Był pan przez osiem lat wójtem małej, podgorzowskiej gminy Deszczno. Skąd przeskok do dużego miasta, Gorzowa?

To była trudna decyzja. W Deszcznie robiliśmy fantastyczne rzeczy, udało się tę gminę pchnąć mocno do przodu. Gdy zaczynałem mieliśmy 16 mln zł budżetu na rok, po dwóch kadencjach już prawie 30 mln zł. Liczba mieszkańców wzrosła zaś z niecałych 8 tys. do ponad 9 tys. Miałem dobrze poukładany urząd, dobrych współpracowników i dobrą pracę. Coś jednak mówiło mi, bym poszedł dalej i kandydował w mieście. Z początku nie bardzo było to oczywiste, bo Gorzów miał swojego prezydenta, a ja się spełniałem w Deszcznie. Ale myśl zaczęła kiełkować, zacząłem też coraz bardziej dostrzegać co można w mieście usprawnić, poprawić, zrobić jeszcze lepiej. Sprawę przesądził chyba taki wewnętrzny sondaż wykonany jeszcze przed oficjalnym zgłoszeniem mojej kandydatury, z którego wynikało, że idę łeb w łeb z urzędującym wówczas prezydentem, i że mam jakieś szanse. Oczywiście istniało też ryzyko, że się nie uda, ale zgodnie ze starą maksymą lepiej spróbować i żałować, niż żałować, że się nie spróbowało, podjąłem to wyzwanie. Kampanię zorganizowaliśmy na miesiąc przed wyborami, i się udało.

Trudniej zarządza się 120-tysięcznym miastem?

Co do zasady samorząd rządzi się swoimi prawami, niezależnie czy jest to mała gmina, czy duże miasto. Oczywiście skala jest nieporównywalnie większa. W urzędzie w Gorzowie pracuje 500 osób, w Deszcznie – 30. Tu się zarządza budżetem wartym prawie miliard złotych. Przez pierwszy rok tak naprawdę poznawałem urząd, drugi upłynął na przygotowywaniu planów inwestycyjnych, ale teraz możemy pochwalić się fazą realizacji.

Za dziesięć lat przy założeniu, że wygra pan następne wybory, nie będzie pan mógł być prezydentem Gorzowa. Co wtedy?

Myślę, że pozostawię po sobie ładne, czyste miasto, szybko rozwijające się, ze stabilną gospodarką. Będzie to jakaś moja wizytówka, zostanie po mnie jakiś ślad. Natomiast, co ja będę robił? Jest jeszcze trochę czasu, by się zastanowić. Na pewno praca samorządowca jest niezwykle satysfakcjonująca, ale też uczy odpowiedzialności za podejmowane decyzje, które nie zawsze się wszystkim podobają i trzeba wybrać drogę porozumienia. Może to mi się gdzieś przyda?

Nie będzie pan mógł być prezydentem żadnego innego miasta w Polsce, ani wójtem czy burmistrzem…

Nie, ustawa o samorządzie gminnym zabrania też pracy w jakichkolwiek instytucjach, w stosunku, do których prezydent wydawał decyzje. Czyli nie będę mógł pracować nie tylko w żadnej miejskiej spółce, ale też firmie prywatnej. Ale na razie się tym nie przejmuję, może pójdę na uczelnię lub do innej służby publicznej? Dziś najważniejszy jest dla mnie samorząd i w tym chcę się realizować.

Jest pan bezpartyjny, w samorządzie to pomaga czy przeszkadza?

Pomaga, bo jak często mówią samorządowcy, ulice, drogi i chodniki nie mają barw politycznych. I tak naprawdę dla mieszkańców nie jest ważne, jakie kto ma poglądy polityczne, ważne, by umieć zdobywać fundusze rozwojowe dla miasta, by zmieniać miasto. Samorządowiec też nie może obrażać się na sytuację polityczną w kraju, na to, że marszałek województwa jest z PO, a rząd to PiS, że partie walczą ze sobą. Samorządowiec może mieć swoje poglądy polityczne i je manifestować, ale przede wszystkim musi działać na rzecz miasta.

Rz: Gorzów Wielkopolski jest stolicą regionu, ale powiedzmy szczerze – nie jest metropolią. Tymczasem pakiet działań dla średnich miast, przygotowany przez resort rozwoju i inwestycji, nie uwzględnia Gorzowa Wielkopolskiego. Słusznie?

Jacek Wójcicki: Na pewno nie. Zresztą nie ma nas nie tylko w pakiecie dla średnich miast. Nie jesteśmy wskazywani jako miejsce, gdzie można by relokować urzędy centralne, nie możemy korzystać z rządowych pieniędzy na przebudowę dróg, nie możemy korzystać z Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich, choć mamy dużo terenów rolnych… Ale wie pani co? Najważniejsze, by rząd nie przeszkadzał. Każde miasto musi znaleźć swój sposób, swój przepis na rozwój.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej