Porozmawiajmy trochę o panu. Był pan przez osiem lat wójtem małej, podgorzowskiej gminy Deszczno. Skąd przeskok do dużego miasta, Gorzowa?
To była trudna decyzja. W Deszcznie robiliśmy fantastyczne rzeczy, udało się tę gminę pchnąć mocno do przodu. Gdy zaczynałem mieliśmy 16 mln zł budżetu na rok, po dwóch kadencjach już prawie 30 mln zł. Liczba mieszkańców wzrosła zaś z niecałych 8 tys. do ponad 9 tys. Miałem dobrze poukładany urząd, dobrych współpracowników i dobrą pracę. Coś jednak mówiło mi, bym poszedł dalej i kandydował w mieście. Z początku nie bardzo było to oczywiste, bo Gorzów miał swojego prezydenta, a ja się spełniałem w Deszcznie. Ale myśl zaczęła kiełkować, zacząłem też coraz bardziej dostrzegać co można w mieście usprawnić, poprawić, zrobić jeszcze lepiej. Sprawę przesądził chyba taki wewnętrzny sondaż wykonany jeszcze przed oficjalnym zgłoszeniem mojej kandydatury, z którego wynikało, że idę łeb w łeb z urzędującym wówczas prezydentem, i że mam jakieś szanse. Oczywiście istniało też ryzyko, że się nie uda, ale zgodnie ze starą maksymą lepiej spróbować i żałować, niż żałować, że się nie spróbowało, podjąłem to wyzwanie. Kampanię zorganizowaliśmy na miesiąc przed wyborami, i się udało.
Trudniej zarządza się 120-tysięcznym miastem?
Co do zasady samorząd rządzi się swoimi prawami, niezależnie czy jest to mała gmina, czy duże miasto. Oczywiście skala jest nieporównywalnie większa. W urzędzie w Gorzowie pracuje 500 osób, w Deszcznie – 30. Tu się zarządza budżetem wartym prawie miliard złotych. Przez pierwszy rok tak naprawdę poznawałem urząd, drugi upłynął na przygotowywaniu planów inwestycyjnych, ale teraz możemy pochwalić się fazą realizacji.
Za dziesięć lat przy założeniu, że wygra pan następne wybory, nie będzie pan mógł być prezydentem Gorzowa. Co wtedy?
Myślę, że pozostawię po sobie ładne, czyste miasto, szybko rozwijające się, ze stabilną gospodarką. Będzie to jakaś moja wizytówka, zostanie po mnie jakiś ślad. Natomiast, co ja będę robił? Jest jeszcze trochę czasu, by się zastanowić. Na pewno praca samorządowca jest niezwykle satysfakcjonująca, ale też uczy odpowiedzialności za podejmowane decyzje, które nie zawsze się wszystkim podobają i trzeba wybrać drogę porozumienia. Może to mi się gdzieś przyda?
Nie będzie pan mógł być prezydentem żadnego innego miasta w Polsce, ani wójtem czy burmistrzem…
Nie, ustawa o samorządzie gminnym zabrania też pracy w jakichkolwiek instytucjach, w stosunku, do których prezydent wydawał decyzje. Czyli nie będę mógł pracować nie tylko w żadnej miejskiej spółce, ale też firmie prywatnej. Ale na razie się tym nie przejmuję, może pójdę na uczelnię lub do innej służby publicznej? Dziś najważniejszy jest dla mnie samorząd i w tym chcę się realizować.
Jest pan bezpartyjny, w samorządzie to pomaga czy przeszkadza?
Pomaga, bo jak często mówią samorządowcy, ulice, drogi i chodniki nie mają barw politycznych. I tak naprawdę dla mieszkańców nie jest ważne, jakie kto ma poglądy polityczne, ważne, by umieć zdobywać fundusze rozwojowe dla miasta, by zmieniać miasto. Samorządowiec też nie może obrażać się na sytuację polityczną w kraju, na to, że marszałek województwa jest z PO, a rząd to PiS, że partie walczą ze sobą. Samorządowiec może mieć swoje poglądy polityczne i je manifestować, ale przede wszystkim musi działać na rzecz miasta.