Partner samorządów

Open’er to nasz wspólny sukces – prezydenta, zarządu miasta i wszystkich gdynian, którzy w swojej większości wspierają festiwal – mówi Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Artu, producenta Open’er Festival w Gdyni, Orange Warsaw Festival w Warszawie oraz Kraków Live Festival.

Publikacja: 06.07.2018 16:00

Mikołaj Ziółkowski, gdynianin, jest szefem  Alter Artu, producenta Open’er Festival w Gdyni, Orange

Mikołaj Ziółkowski, gdynianin, jest szefem Alter Artu, producenta Open’er Festival w Gdyni, Orange Warsaw Festival w stolicy oraz Kraków Live Festival, imprez z udziałem światowych gwiazd.

Foto: materiały prasowe

Rz: Kierowana przez pana agencja koncertowa Alter Art organizuje w Polsce m.in. trzy festiwale – czerwcowy Orange Warsaw, gdyński Open’er i sierpniowy Kraków Live. Jak duży wpływ mają te imprezy na turystykę, gastronomię, hotelarstwo?

Mikołaj Ziółkowski: Z całą pewnością festiwale, a szczególne muzyczne, w dziedzinie sektora kreatywnego są najważniejszym elementem rozwoju gospodarczego regionów, miast, miejscowości. Mamy do czynienia ze wspieraniem rozwoju ekonomicznego. Jeśli w Gdyni mieszka 250 tysięcy osób, a na kilka dni bądź na tydzień przyjeżdża 100 tysięcy, a czasami więcej, to ożywienie w bazie hotelowej, handlu, gastronomii, usługach, komunikacji, w tym prywatnej, taksówkowej, jest gigantyczne. Odczuwają to również rodziny mające kawałek ogródka, który staje się polem namiotowym. Zarabia się na hostelach i pokojach do wynajęcia. Weekend i tydzień, kiedy odbywa się Open’er, jest najbardziej obłożony w roku, podczas wakacji nie tylko w Gdyni, ale i w całym Trójmieście. Są badania to potwierdzające. Nie bez znaczenia jest to, że grupa 6 tysięcy ludzi pracuje przy festiwalu. Zwracamy uwagę na to, by były to osoby i firmy związane z miastem.

Pan również jest z Gdyni.

Jestem. Ale kiedy pracujemy w Warszawie czy Krakowie, również dbamy o lokalny potencjał: chodzi o mały biznes, gastronomię, food trucki, lokalnych dostawców, pracowników, producentów, twórców. Staramy się, żeby przepływ środków finansowych wpływał pozytywnie na lokalną gospodarkę, nie drenował jej.

Licząc minimalny dzienny wydatek na 50–100 zł – a wiadomo, że niektórzy wydają kilkakrotnie więcej – w Gdyni i okolicach uczestnicy Open’era zostawiają ponad 50 mln zł. Dysponuje pan badaniami?

Takie badania są prowadzone wszędzie tam, gdzie organizowane są festiwale, i my też je rozpoczęliśmy. Pewnie za rok będziemy w stanie je udostępnić. Staramy się je profesjonalnie przygotować. Nie mamy przecież do czynienia ze zwykłymi turystami – tylko osobami, które przyjeżdżając na festiwal, organizują sobie święto, a co się z tym wiąże – są skłonni wydawać większe niż zazwyczaj kwoty. Pamiętajmy też, że Open’er jest największym wydarzeniem przyciągającym do Polski obcokrajowców. Nie ma takiego dużego wydarzenia w naszym kraju w obszarze kultury i muzyki. Podkreślmy, że jest to wydarzenie cykliczne. Zagraniczni turyści stanowią około 20 procent naszych gości, co oznacza, że co roku przyjeżdża do Gdyni 20–25 tysięcy zagranicznych fanów skłonnych do większych wydatków niż polscy uczestnicy. Ten motyw pośrednio łączy się z drugą kategorią korzyści wynikających z organizacji festiwalu, czyli promocją. Nie ma żadnych wątpliwości, że wszystkie festiwale są ich lokomotywami.

Pierwszy Open’er, o czym mało kto pamięta, odbył się w Warszawie, a potem został przeniesiony do Gdyni na skwer Kościuszki. Jak od tego czasu wygląda bilans pomocy dla festiwalu ze strony samorządu?

Open’er to nasz wspólny sukces – wszystkich gdynian, prezydenta, zarządu miasta, tych, którzy w swojej większości wspierają festiwal i są z niego dumni. Mówię o wspólnym sukcesie, bo razem z władzami miasta dwie dekady temu stworzyliśmy plan, zaczęliśmy rozmawiać i działać w sprawie festiwalu. Przedstawiłem wtedy wizję rozwoju, w którą pewnie nie wszyscy i nie do końca wierzyli, a przecież z czasem mogliśmy się przekonać, że mamy w Gdyni jeden z największych festiwali w Europie. Jak powiedziałem, gdynianie są z niego dumni, mimo że mogą z niego wynikać problemy natury komunikacyjnej. W komunikacji medialnej mamy jednak same profity. Nazwa Gdynia pojawia się w mediach nie tylko muzycznych i okołomuzycznych oraz komunikatach największych gwiazd na świecie. Takie sytuacje jak informacja o koncercie Bruno Marsa na jego Instagramie bądź Facebooku dociera do wielu milionów ludzi na świecie, a to wszystko przelicza się bardzo konkretnie na kwoty promocyjne warte kilkadziesiąt, a nawet setki milionów. Zyskuje rozpoznawalność Gdyni i wizerunek miasta, postrzeganego w Polsce i w Europie w kontekście festiwalu. Jeśli zapytamy Polaka niemieszkającego na północy kraju, z czym kojarzy mu się Gdynia, często odpowie, że z Open’erem. Jest jeszcze trzeci element korzyści, o którym rzadko się mówi, a który jest coraz bardziej doceniany: sfera jakości życia. Festiwale muzyczne podnoszą ją zdecydowanie. Do Gdyni, do Trójmiasta przyjeżdżają na początku lipca Bruno Mars, Arctic Monkeys, Gorillaz i Depeche Mode. Naszych pięknych nadmorskich miast nie da się porównać do Paryża, Londynu czy Berlina. Jednak mieszkaniec Gdyni nie musi jechać do tych metropolii, ponieważ ma największe gwiazdy na miejscu. A każdy wie, ile kosztuje zagraniczny wyjazd i o ile droższe są bilety na koncerty poza Polską. Łącznie można mówić o tysiącach złotych. Ale odnieśmy się też do warunków w Polsce: za możliwość obejrzenia największych gwiazd na stadionach trzeba zapłacić 300–400 zł, zaś za The Rolling Stones nawet 700–800 zł. Tymczasem czterodniowy karnet na Open’era kosztuje do 600 zł. A są też bonusy lifestyle’owe, jak choćby Rihanna, która opala się na plaży.

Jaki jest wkład Gdyni?

Przede wszystkim wspiera budżet festiwalu, organizuje jego logistykę na wszystkich możliwych poziomach, transport z centrum miasta na lotnisko, ale także nocne kursy Szybkiej Kolei Miejskiej. Mamy też wsparcie promocyjne. To jest bardzo bliska współpraca.

A jak jest z Orange Warsaw Festival czy Kraków Live Festival?

Do Krakowie trafia wielu przyjezdnych, głównie z Warszawy. Na Orange Warsaw dominuje publiczność warszawska. Współpraca z samorządami w Warszawie i w Krakowie jest inna niż w przypadku Gdyni. Ale Kraków również jest od kilku lat naszym partnerem strategicznym i współfinansującym te same elementy co Gdynia. Różnica polega na tym, że stawiając na Kraków Live Festival, miasto wspiera ten rodzaj turystyki, który nie jest związany z zabytkami historii i sztuki. Chodzi o stworzenie nowego wymiaru. Współpraca z samorządem Warszawy rozwija się, co można było obserwować przy tegorocznej, trzeciej, edycji organizowanej przez Alter Art. Oczywiście Warszawa ze względu na swoją skalę i liczbę imprez jest partnerem specjalnego rodzaju, mimo to udaje nam się porozumieć. Pomaga w tym pewnie obserwacja europejskiego trendu, czyli promowania się metropolii poprzez muzyczne festiwale. Nawet największe europejskie stolice chcą mieć swoje flagowe festiwale. Berlin i Paryż organizują rodzime odmiany amerykańskiej Lollapaloozy, której jeszcze kilka lat temu w Europie nie było. Kolejna wersja jest planowana za rok w Sztokholmie. Z kolei Lizbona organizuje swoją odsłonę Rock in Rio. To pokazuje, że duże festiwale muzyczne są ważnym instrumentem promocji aglomeracji. Zaangażowanie Berlina w Lollapaloozę jest bardzo duże. W Warszawie sporo pracy przed nami, ale kierunek został wyznaczony: nasz festiwal został wpisany w strategię komunikacyjną stolicy.

Czy sukces festiwali organizowanych przez Alter Art sprawił, że ustawiła się kolejka samorządowców, którzy chcieliby pomóc w organizacji kolejnych?

Mieliśmy wiele propozycji, natomiast pozostajemy wierni projektom, które realizujemy, bo przecież nie chodzi o jednoroczny impuls. Trzeba mieć partnera na wiele lat, z którym pracujemy w długiej perspektywie, strategicznie, wielowątkowo. Wiele było festiwalowych projektów w Polsce, które nie udały się bądź upadły. Na mniejszą skalę i w innej, bardziej niszowej, stylistyce niż nasza udaje się to w Katowicach, gdzie organizowany jest Off Festival, a także jeszcze mniejszą – w Płocku.

Alter Art uratował od upadku Orange Warsaw. Było tak?

Zmieniliśmy strategię programową i myślenie o odbiorcach, zwłaszcza o młodszej grupie wiekowej. Dlatego festiwal bez problemu sprzedaje bilety i cały czas rośnie. Zarówno w Warszawie, jak i w Krakowie gościmy 30 tysięcy fanów dziennie.

Jak zmieniała się pozycja Open’era wobec innych europejskich gigantów festiwalowych? Jaka jest teraz?

Na pozycję festiwalu pracuje się 10, 15 lat. Nie mogę pominąć faktu, że od kilku lat jestem członkiem pięcioosobowego zarządu Stowarzyszenia Festiwali Europejskich, które zrzesza 100 największych festiwali na naszym kontynencie. Z tym wiąże się bardzo dużo aktywności zawodowych. A jeśli chodzi o międzynarodowy kontekst Open’era – tydzień, w którym się odbywa, jest najbardziej gorący pod względy nagromadzenia festiwali. Dzięki temu, że z ich organizatorami znamy się i lubimy, współpraca jest owocna i korzystna dla wszystkich. Tylko elitarna grupa festiwali może sobie pozwolić na zaproszenie największych gwiazd z największymi honorariami. To nie jest duża grupa i musimy współpracować, żeby wpisać się w kalendarz gwiazdy, a ona zgrać swoje terminy z nami. My, organizatorzy największych festiwali, rozmawiając na temat przyjazdu Bruno Marsa, nie możemy liczyć na wsparcie mniejszych partnerów, bo ich na to nie stać. Musimy pamiętać, że Mars jest jednym z najdroższych artystów na świecie. Płaci się za niego miliony. Trzeba mieć bardzo dużą widownię, żeby unieść ciężar jego honorarium. Mam na myśli Roskilde, Rock Werchter, Glastonbury, Leeds, lizbońskie Rock in Rio. Mówimy o imprezach, które mogą liczyć na minimum 60 tysięcy uczestników. Dlatego Mars przyjeżdża do Europy na cztery koncerty festiwalowe, w tym Open’era, oraz kilka koncertów stadionowych. Na marginesie dodam, że w tym roku pobijemy rekord, jeśli chodzi o wydatki na honoraria. Na szczęście zaowocuje to największą frekwencją w historii.

Czy jako organizator jednego z największych europejskich festiwali ma pan jeszcze problem z zaproszeniem największych gwiazd, jeśli chodzi o kalendarz i finanse?

Honoraria nieustannie rosną. Zdobyta pozycja zawsze festiwalowi pomaga, a jednocześnie bardzo trudne jest dopasowanie się do międzynarodowej dostępności artysty, zgranie kalendarza, trasy przejazdu. Jeżeli zaprzyjaźniony festiwal mamy koło Brukseli, to łatwo występującego tam artystę skomunikować z Gdynią. W przypadku Bruno Marsa nie bez znaczenia jest to, że jego produkcja jest przewożona na 15 ciężarówkach. To największa produkcja w naszej historii. Logistyka bywa skomplikowana. Od nas tiry jadą do Glasgow. To wymaga czasu.

Kiedyś Open’er – który zaprasza również teatry, w tym publiczne i narodowe, a także organizuje wystawy – mógł liczyć na dotacje rządowe. W tym roku oferuje widzom słynne „Wesele” Jana Klaty z Narodowego Starego Teatru. To bardzo drogi spektakl z wieloosobową gwiazdorską obsadą. Jak to wszystko się kalkuluje?

Wsparcie rządowe na teatr mieliśmy tylko raz. Zasada jest prosta: ludzie kupują bilety na koncerty, a teatr i wystawy są bonusem. Zarabiamy na muzyce, żeby pokazać tak zwaną sztukę wysoką. Umożliwiamy ludziom dostęp do niej, w tym wielu osobom spoza metropolii. W związku z tym trudno mówić o ekonomicznym bilansie inaczej niż jako formie naszych dopłat do prezentacji. Również dlatego, że „Wesele” jest jednym z najdroższych obecnie spektakli. Prawda jest taka, że prezentacja najlepszych spektakli tworzy wyjątkowość Open’era w skali światowej, z czego się bardzo cieszę. Żaden inny duży festiwal na świecie nie wydaje pieniędzy na teatr i wystawy. Ale festiwale są emanacją charakterów ich organizatorów. Pełnimy misję kulturotwórczą. Dorobiliśmy się publiczności, która ceni sobie teatr i sztuki wizualne, naprawdę budujemy miasto sztuki. Sala naszego teatru jest pełna, pawilony wystawiennicze też. W tym roku będą trzy teatry z trzema spektaklami, kino i dwa muzea. Razem z Muzeum Sztuki Nowoczesnej przygotujemy wystawę dialogującą ze stuleciem odzyskania niepodległości. Drugą wystawę organizujemy razem z gdyńskim Muzeum Emigracji, które jest świetną wizytówką Gdyni. O tym muzeum się mówi. Dodam jeszcze, że pokazanie „Wesela” to jest również nasz wkład w stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę.

A czy współpracują z wami PKP, które mają spore korzyści związane z przejazdem tysięcy fanów?

W tym roku zgłosiło się do nas z propozycją współpracy PKP InterCity. Jest naszym oficjalnym przewoźnikiem. Realizujemy projekt „Pociągiem na Open’era”. Patrzę na to pozytywnie również ze względów ekologicznych. Przyjazd do Gdyni pociągiem jest pewnie najlepszym rozwiązaniem.

Jak będzie w tym roku, a jaki cel jest wyznaczony na przyszłość?

Wszystkie wskaźniki pokazują, że biletów jednodniowych może zabraknąć, za chwilę będziemy o tym informowali. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby utrzymywać i rozwijać jakość festiwalu we wszystkich obszarach, przede wszystkim jednak muzycznym, artystycznym. Ale już w tym roku pojawi się nowa aktywność, czyli „Open’er obywatelski”. Zaplanowaliśmy spotkania, które będą uczyły najważniejszych postaw obywatelskich. Uzupełnią naszą strefę NGO, która w tym roku zaprezentuje 38 organizacji, najwięcej w naszej historii.

Jaki jest ludzki bilans festiwalu?

Operujemy w obszarze emocji i to jest bardzo przyjemny dorobek. Open’er wpisał się w życie wielu naszych gości. Liczba par, które zawiązały się u nas, dzieci, które w konsekwencji przyszły na świat, idzie w tysiące. W przeróżnych miejscach, gdzie się pojawiam, nawet tam, gdzie się tego nie spodziewam, spotykam się z pełnymi sympatii skojarzeniami czy wspomnieniami związanymi z Open’erem. Obecność na festiwalu kojarzy się przecież z najpiękniejszym okresem w życiu, w roku – również dlatego, że przypada na czas wakacji, młodości, odpoczynku od codziennych obowiązków i problemów. Open’er jest świętem. Jesteśmy jego częścią!

Open’er 2018. Program festiwalu w Gdyni-kosakowo 4–7 lipca

– 4 lipca – Noel Gallagher’s High Flying Birds, Nick Cave and The Bad Seeds, Arctic Monkeys, Kortez

– 5 lipca – Depeche Mode, Massive Attack, Organek, David Byrne, Otsochodzi, Czerwone Świnie

– 6 lipca – Gorillaz, Kaleo, Taconafide, Paulina Przybysz

– 7 lipca – Bruno Mars, Post Malone, Dawid Podsiadło, Years & Years

Obejrzeć będzie można spektakle: „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Jana Klaty z Narodowego Starego Teatru w Krakowie, „2118″ Anny Karasińskiej z Nowego Teatru w Warszawie oraz „Cezary idzie na wojnę” Cezarego Tomaszewskiego z Komuny Warszawa. Odbędzie się wystawa „Jutro będzie wojna?” zorganizowana przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Alter Art.

Rz: Kierowana przez pana agencja koncertowa Alter Art organizuje w Polsce m.in. trzy festiwale – czerwcowy Orange Warsaw, gdyński Open’er i sierpniowy Kraków Live. Jak duży wpływ mają te imprezy na turystykę, gastronomię, hotelarstwo?

Mikołaj Ziółkowski: Z całą pewnością festiwale, a szczególne muzyczne, w dziedzinie sektora kreatywnego są najważniejszym elementem rozwoju gospodarczego regionów, miast, miejscowości. Mamy do czynienia ze wspieraniem rozwoju ekonomicznego. Jeśli w Gdyni mieszka 250 tysięcy osób, a na kilka dni bądź na tydzień przyjeżdża 100 tysięcy, a czasami więcej, to ożywienie w bazie hotelowej, handlu, gastronomii, usługach, komunikacji, w tym prywatnej, taksówkowej, jest gigantyczne. Odczuwają to również rodziny mające kawałek ogródka, który staje się polem namiotowym. Zarabia się na hostelach i pokojach do wynajęcia. Weekend i tydzień, kiedy odbywa się Open’er, jest najbardziej obłożony w roku, podczas wakacji nie tylko w Gdyni, ale i w całym Trójmieście. Są badania to potwierdzające. Nie bez znaczenia jest to, że grupa 6 tysięcy ludzi pracuje przy festiwalu. Zwracamy uwagę na to, by były to osoby i firmy związane z miastem.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej