Idioci albo złodzieje

Zatrzymanie Wojciecha Kwaśniaka i innych byłych pracowników Komisji Nadzoru Finansowego – poza aferalnym wymiarem tej sprawy – zwróciło uwagę na urzędników.

Publikacja: 07.01.2019 09:00

Większość planowanych wydatków inwestycyjnych pochłoną w Poznaniu projekty transportowe. Władze Koni

Większość planowanych wydatków inwestycyjnych pochłoną w Poznaniu projekty transportowe. Władze Konina zamierzają zaś zwiększyć nakłady na inwestycje aż o niemal 60 proc.

Foto: shutterstock

Jest ich w Polsce legion – blisko 430 tys. Dużo. Być może dużo za dużo. Tym bardziej że zatrudnienie w administracji publicznej stale rośnie. W 2017 r. było wyższe o 2,3 tys. osób niż rok wcześniej.

Od lat, a raczej od dziesięcioleci, urzędnicy to nasz ulubiony chłopiec do bicia. Większość Polaków zdaje się sądzić, że to urzędnicy są winni wszelkiego zła, w tym konieczności załatwiania dziesiątków pozwoleń i zaświadczeń, jakby to urzędnicy uchwalali w Polsce prawo. Nie podzielam tego sposobu myślenia. Wprawdzie od lat do absolutnego minimum ograniczam swoje kontakty z administracją – internet jest znakomitym do tego instrumentem – ale zauważam, że rodzima biurokracja w ciągu ostatnich trzech dziesięcioleci dokonała wręcz kopernikańskiego przewrotu. Mam na myśli kompetencje, sprawność działania i – co może najważniejsze – życzliwość dla obywateli, zwanych kiedyś petentami. Oczywiście, do ideału daleko, ale kto zmiany nie zauważa, ten najwidoczniej nie żył w Peerelu i na początku lat 90.

Wydaje się jednak, że ten postęp dochodzi właśnie do ściany. Powodem jest z jednej strony wysokość urzędniczych pensji, a z drugiej – lekceważenie przez państwo swoich funkcjonariuszy. Lekceważenie? Może należałoby napisać mocniej: niszczenie. Sprawa Wojciecha Kwaśniaka jest tylko egzemplifikacją takiego postępowania.

Najpierw o pensjach. Kilka lat temu, u progu kampanii wyborczej 2015 r., jeden z prawicowych tygodników ujawnił fragment rozmowy Elżbiety Bieńkowskiej, kiedyś urzędniczki samorządowej, później wicepremier w gabinecie Donalda Tuska, a obecnie europejskiego komisarza ds. rynku wewnętrznego. W opublikowanym fragmencie, podkreślam – fragmencie, Bieńkowska powiedziała, że za 6 tys. zł w administracji może pracować „tylko złodziej lub idiota”. „Niezłomni” publicyści zapłonęli świętym oburzeniem, a wicepremier stała się symbolem rozpasania ekipy Tuska.

Tymczasem Elżbieta Bieńkowska miała absolutną rację. Tym bardziej że 6 tys. zł, o których mówiła, dotyczyło pensji ministra, co oznacza, że zarabiał on ponad dwa razy mniej niż średnio rozgarnięty dyrektor małego departamentu bankowego. Wstyd dla państwa. Co więcej, opinia Bieńkowskiej o „złodziejach i idiotach” jest prawdziwa, jeśli przyłożyć wysokość pensji nie tylko do ministrów, ale również do znacznej części wyższych urzędników państwowych i samorządowych.

Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że średnie wynagrodzenie w administracji publicznej wynosi 5098,2 zł brutto, przy czym w administracji państwowej sięga 5700 zł, a w samorządowej jest niższe o blisko 1000 zł. Horrendum! Ludzie, od których zależy codzienne funkcjonowanie państwa we wszystkich jego wymiarach – bo ono, na szczęście zresztą, bardziej zależy od urzędników niż od polityków – którzy decydują o miliardowych przetargach, zarabiają kwoty, które z trudnością pozwalają związać koniec z końcem. Zaprawdę, albo w urzędach zasiadają wyłącznie idioci, albo złodzieje, albo kompletnie zidiociali złodzieje.

Tym bardziej że państwo ma swoich funkcjonariuszy w najgłębszym poważaniu. Nie tylko im odpowiednio nie płaci, ale nie daje też nawet minimum bezpieczeństwa, zapewniając ochronę przed oskarżeniami. Ma za to w zanadrzu przepis o przestępstwie urzędniczym, rozciągliwy – jak twierdzą wybitni prawnicy – niczym guma do gaci, który, odpowiednio zinterpretowany, każdego może doprowadzić za więzienne kratki. Jeśli w tej sytuacji obywatele narzekają na, wciąż obecną w polskiej administracji publicznej, przewlekłość wydawania decyzji, to powinni się popukać w głowę. Cud, że ktokolwiek jeszcze podejmuje decyzje! Bo ich niepodejmowanie jest w praktyce jedynym sposobem uchronienia się urzędnika przed postawieniem go w stan oskarżenia.

Mamy dzisiaj w Polsce sytuację, którą ekonomiści określają mianem „rynku pracownika”, nie ma więc wątpliwości, że osoby pracujące w urzędach, państwowych bądź samorządowych, zaczną się rozglądać za nową pracą. Zaczną szukać miejsc, gdzie zarobią więcej i gdzie będą lepiej traktowani. Nie wydaje się to specjalnie trudne. Niestety, tym gorzej dla nas, bo ucierpimy na tym wszyscy. Gdy zacznie się exodus, na urzędnicze stanowiska trafią ludzie niekompetentni, mało przebojowi i traktujący swoją pracę wyłącznie jako przechowalnię-obserwatorium, dzięki któremu wypatrzą sobie nową, lepiej płatną posadę. W efekcie cały postęp w administracji może się nie tylko zatrzymać, ale wręcz cofnąć. Tym bardziej że już od trzech lat kluczowe stanowiska w administracji państwowej są obsadzane przez rządzące ugrupowanie, za nic – pod pretekstem „usuwania gomułkowsko-gierkowsko-jaruzelskich złogów” – mające doświadczenie i wiedzę urzędników służby cywilnej.

W zawód urzędnika wpisane jest posłuszeństwo. Ale o swoje trzeba walczyć. Posłuszeństwo nie oznacza służalczości. ©?

Niezależny dziennikarz, autor biografii Edwarda Gierka, Wojciecha Jaruzelskiego i Władysława Gomułki pt. „Gomułka. Dyktatura ciemniaków”

Jest ich w Polsce legion – blisko 430 tys. Dużo. Być może dużo za dużo. Tym bardziej że zatrudnienie w administracji publicznej stale rośnie. W 2017 r. było wyższe o 2,3 tys. osób niż rok wcześniej.

Od lat, a raczej od dziesięcioleci, urzędnicy to nasz ulubiony chłopiec do bicia. Większość Polaków zdaje się sądzić, że to urzędnicy są winni wszelkiego zła, w tym konieczności załatwiania dziesiątków pozwoleń i zaświadczeń, jakby to urzędnicy uchwalali w Polsce prawo. Nie podzielam tego sposobu myślenia. Wprawdzie od lat do absolutnego minimum ograniczam swoje kontakty z administracją – internet jest znakomitym do tego instrumentem – ale zauważam, że rodzima biurokracja w ciągu ostatnich trzech dziesięcioleci dokonała wręcz kopernikańskiego przewrotu. Mam na myśli kompetencje, sprawność działania i – co może najważniejsze – życzliwość dla obywateli, zwanych kiedyś petentami. Oczywiście, do ideału daleko, ale kto zmiany nie zauważa, ten najwidoczniej nie żył w Peerelu i na początku lat 90.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej