Urząd Marszałkowski w Olsztynie długo zabiegał o sfinansowanie całorocznego muzeum w Grunwaldzie, aby dzięki temu projektowi móc przyciągać jeszcze więcej osób zainteresowanych miejscem jednej z najsłynniejszych bitew w historii Polski.
Samorządowcy zarzekają się, że celem jest uniknięcie natłoku multimediów, które w nadmiarze nudzą i przytłaczają. Jednak powstaje pytanie: czy inny format ekspozycji będzie możliwy?
Klasyczne muzea nie narzekają na brak powodzenia, jeśli są w stanie przyciągnąć widzów wysokim poziomem ekspozycji. Do „Mony Lisy” kolejka będzie stała zawsze, ponieważ obraz ten jest symbolem i wszedł do popkultury. W Polsce generalnie mamy kłopot z dziełami na światowym poziomie, a powodów takiej sytuacji nie trzeba tłumaczyć – wojna, lata PRL itp. „Dama z gronostajem” nie załatwi wszystkiego, a żeby wypożyczać prace z innych muzeów ze świata, trzeba po pierwsze mieć coś na wymianę, a po drugie – ponosić ogromne koszty ich ubezpieczenia.
Dlatego muzea starają się podnosić poziom i przyciągać uwagę właśnie nowinkami technologicznymi. To działa, ponieważ coraz większa grupa osób żyje w otoczeniu nowych rozwiązań właściwie non stop. Smartfon to w zasadzie niemal część ciała, a nie tylko telefon. Może się to komuś podobać czy nie, ale takie są realia. A już zwłaszcza dla młodych, z generacją milenialsów na czele, świat mobilny jest niemal równie ważny jak ten realny.
Skompletowanie klasycznej ekspozycji dotyczącej bitwy będzie też trudne. Nie dość, że upłynęło kilka stuleci, to jeszcze z powodów wcześniej wskazywanych generalnie pamiątek historycznym w kraju za wiele nie ma. Dodatkowo raczej trudno liczyć na to, aby Muzeum Narodowe w Warszawie oddało ze swoich zbiorów obraz Jana Matejki „Bitwa pod Grunwaldem”. Pokazywać kopię? To już mija się z celem, a ma uzasadnienie tylko w celach parodystycznych, co widać choćby w serialu „Alternatywy 4″.