Właśnie ruszają ferie w pierwszych województwach. Pogoda dopisuje, a to doskonała okazja na wypad. Aby w kraju pozjeżdżać na nartach lub desce snowboardowej wcale nie trzeba podróżować w Beskidy czy do Zakopanego. Narciarskie ośrodki prężnie działają w Sosnowcu, Bytomiu, na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, w Świętokrzyskiem, na Mazurach, a nawet tuż nad Bałtykiem. A stale pojawiają się coraz to nowe miejsca. Nic dziwnego – w końcu w Polsce na nartach jeździ prawie 3 mln osób.
Zanim wybierzemy konkretny stok i zapniemy sprzęt, warto zapoznać się z regulaminem obiektu, na którym zamierzamy szusować. – To bardzo ważne, choć często bagatelizowane przez turystów. Niestety, zdarza się, że niewiedza przynosi opłakane skutki – przestrzega Mikołaj Zagórski, właściciel jednego ze stoków na Pokarpaciu.
Co można wyczytać w takim regulaminie? Przede wszystkim warto poznać godziny, w których stok jest czynny, warunki jazdy, obowiązki, m.in. ten o jeździe w kasku. Na wielu stokach obowiązuje zakaz palenia, a na wszystkich obowiązuje żelazna zasada: wszyscy narciarze i snowboardziści zobowiązani są do zjeżdżania tylko po wyznaczonych oraz czynnych trasach. Co jeszcze warto wiedzieć?
Promile to pewny mandat
Zjeżdżanie po stoku po wypiciu alkoholu jest w Polsce karalne, grozi za to grzywna od 20 zł do 5 tys. zł. Ze stanem nietrzeźwości mamy do czynienia, gdy badanie wykaże zawartość alkoholu we krwi powyżej 0,5 promila (szczegóły patrz ramka obok). Policja, która pełni służbę na stokach narciarskich, od 2003 r. może sprawdzić trzeźwość narciarza czy snowboardzisty w każdej chwili, a nie tylko wtedy, kiedy dojdzie do wypadku.
Kiedy zarządzający terenem narciarskim dojrzy pijanego miłośnika białego szaleństwa, może nakazać mu opuszczenie trasy. Najbardziej opornych zmusza do tego policyjny patrol. I tak niestety się zdarza.