Dziś właściwie każde miasto boryka się z deficytem parkingów. Samorządowcy tworzą więc kolejne miejsca dla aut, ale często się to ślimaczy ze względy chociażby na unieważnianie kolejnych przetargów. Ale czy nowe parkingi w centrach miast są naprawdę konieczne?
– Zapewnienie dużej liczby bezpłatnych lub tanich miejsc postojowych w centrum nie poprawi sytuacji. Dlatego wiele samorządów ogranicza liczbę aut w ścisłym centrum, czemu służy m.in. polityka opłat za parkowanie – twierdzi Małgorzata Szafran z wrocławskiego Urzędu Miasta.
W 2017 r. na drogach pojawiło się 547 tys. samochodów osobowych oraz lekkich dostawczaków (wzrost o 15 proc. r./r.). – Nic nie wskazuje na zatrzymanie tej tendencji. Choć w kilku miastach widać spadek wjazdów do stref śródmiejskich, np. w Warszawie o 10 proc., jednak pojawia się coraz więcej samochodów użytkowanych przez osoby, które wyprowadziły się za miasto, ale dojeżdżają do niego do pracy – zauważa Adrian Furgalski, wiceprezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.
Za niskie stawki
Sporo zmieniają parkingi na obrzeżach typu Park & Ride. Dla przykładu, w stolicy codziennie umożliwiają przesiadkę do miejskiej komunikacji ok. 4,7 tys. kierowcom samochodów oraz ponad 800 rowerzystom. Jednak to ciągle za mało.
– Często inwestycje P&R są krytykowane ze względu na małe zainteresowanie kierowców, co ma miejsce np. w Poznaniu i Szczecinie. Miastom nie udaje się skutecznie egzekwować przepisów wobec osób parkujących nielegalnie. Kara za brak opłaty parkingowej wynosi 50 zł, a w Warszawie jazda „na gapę” autobusem kosztuje aż 266 zł – zwraca uwagę Maciej Mosiej, prezes Polskiej Organizacji Branży Parkingowej (POBP).