Ta piłka też jest okrągła, a kosze są dwa

Za promocję zabrali się zawodnicy i nieźle im to wychodzi. Przykład dał Marcin Gortat. Letnie obozy dla dzieci i młodzieży organizowane są w wielu miastach.

Publikacja: 15.08.2018 08:00

Ta piłka też jest okrągła, a kosze są dwa

Foto: Fotorzepa/Paulina Komorowska

Z koszykówką w Polsce nie jest dobrze i wiedzą to wszyscy, którym ta dyscyplina jest bliska. Wyniki reprezentacji nie przebijają się na pierwsze strony gazet. Kto z czytelników wie, że kadra awansowała do drugiej rundy eliminacji do mistrzostw świata? Wyniki oglądalności meczów Energa Basket Ligi też nie napawają optymizmem. Zawodnicy klubów tej ligi, poza kilkoma miastami, takimi jak Włocławek, Ostrów Wielkopolski, Zgorzelec, Radom, Zielona Góra czy Krosno, nie są nawet lokalnymi bohaterami.

Kiedyś to były czasy…

A przecież jeszcze niecałe 20 lat temu Maciej Zieliński, śp. Adam Wójcik, Andrzej Pluta czy Tomasz Jankowski byli sportowymi idolami w skali kraju. Finałowe mecze o mistrzostwo Polski pomiędzy Śląskiem Wrocław, Anwilem Włocławek, Mazowszanką Pruszków (w różnych konfiguracjach) śledzili z zapartym tchem kibice jak Polska długa i szeroka. „Cała Polska w cieniu Śląska” – śpiewano we Wrocławiu.

Reprezentacja pod wodzą Eugeniusza Kijewskiego, awansowała do ćwierćfinału EuroBasketu i latem 1997 roku była to chyba najważniejsza sportowa informacja nad Wisłą. Piłkarze przeżywali kryzys, siatkarze jeszcze nie zaczęli odnosić sukcesów. Piłkarze ręczni dopiero dziesięć lat później mieli porwać kibiców swoim poświęceniem i umiejętnościami. Więc idolami byli właśnie koszykarze, a pomagała w tym magia Michaela Jordana i rozlegające się co tydzień „Hej, hej tu NBA!” w wykonaniu Włodzimierza Szaranowicza.

Koszykówka kojarzyła się z amerykańskim stylem życia, na boiskach, nawet tych pod chmurką, chłopcy i dziewczyny rzucali latem do koszy, stawianych przez Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej. Czasem nawet nie było profesjonalnej piłki, rzucało się łaciatymi futbolówkami, które chwilę wcześniej kopało się na nierównym boisku – po prostu przychodziła kolej na zmianę dyscypliny. Powstawały ligi szkolne i amatorskie, a każda w nazwie bardzo chciała zmieścić trzy literki – NBA.

Kiedy zaczęło się to wszystko psuć? Trudno podać konkretną datę czy sezon. Jeszcze po 2000 roku, kiedy Śląsk Wrocław grał w Eurolidze, a trybuny Hali Ludowej się zapełniały, wszystko wyglądało obiecująco. Reprezentacja jednak przegrywała eliminacje do kolejnych EuroBasketów. Osoba znająca bardzo dobrze polskie koszykarskie środowisko wspominała jakiś czas temu, że pierwszym znakiem ostrzegawczym było to, że po meczach ligowych pod szatniami przestały się pojawiać tłumy nastoletnich dziewczyn, proszących o autografy. Przeniosły się one pod szatnie siatkarzy, a potem piłkarzy ręcznych.

Co ważne z punktu widzenia koszykówki, właśnie tam przeniosło się również wiele utalentowanych dzieci. Do takiego sportu, jakim jest koszykówka, potrzeba zawodników o wyjątkowych parametrach: wysokich, atletycznych, skocznych, z długimi rękami – czyli dokładnie takich, na jakich ostrzą sobie zęby trenerzy siatkówki i piłki ręcznej. Jeśli młody chłopiec widział idoli w sportowcach zbijających piłkę, a nie rzucających do kosza, to nie miał wątpliwości, na które treningi warto chodzić.

Gortat, czyli odnowa

Nawet kolejni polscy koszykarze w najlepszej lidze świata: Cezary Trybański, Maciej Lampe i Marcin Gortat nie poprawiali sytuacji na dłuższą metę. Dwaj pierwsi zresztą szybko swoje przygody z NBA kończyli, dopiero Gortat zakotwiczył tam na dłużej i zaczął odnosić sukcesy. Miał też pomysł i determinację, żeby ze szkoleniem w Polsce zrobić coś dobrego.

Zaczął organizować koszykarskie obozy (z angielska zwane campami) dla dzieci i młodzieży już 11 lat temu. Na początku nie było łatwo, musiał sobie radzić z różnymi problemami.

– Pod względem pedagogicznym musiałem się nauczyć bardzo wiele. Pierwsze campy były dla mnie ciężkie. Były sytuacje, kiedy dziecko przychodziło głodne i pytało się, gdzie może zjeść śniadanie. Pojawiały się dzieci z oznakami przemocy domowej. Na szczęście była moja mama, która potrafiła się takim dzieckiem zająć, porozmawiać z nim, podpowiedzieć mi, co zrobić. Robienie campów Polsce nie jest łatwe. Pod względem organizacyjnym to jest kawał ciężkiej roboty. Bez pomocy całego sztabu współpracowników i sponsorów byłoby bardzo trudno – mówił Marcin Gortat „Rzeczpospolitej”.

Dzisiaj Fundacja Gortata Mierz Wysoko organizuje z ogromnym rozmachem koszykarskie spotkania dla dzieci w wielu miastach Polski. Tego lata Gortat i pomagający mu zawodnicy reprezentacji Polski – Adam Waczyński, Marcel Ponitka i Karol Gruszecki zawitali do Łodzi, Włocławka, Rumii, Lubina, Warszawy. Wszędzie były tłumy dzieci. Każde z nich mogło pobiegać, rzucić do kosza, wykonać kilka ćwiczeń. Każde otrzymało piłkę znanej marki i koszulkę. Dla najlepszych otwierała się okazja wycieczki do USA.

Ponitka, czyli dziecko campów

Jednym z uczestników pierwszych treningów Gortata był Marcel Ponitka, dzisiaj zawodnik reprezentacji Polski i trener podczas campów. – Już wcześniej trenowałem koszykówkę, ale udział w campie to była znakomita motywacja do jeszcze cięższej pracy. Nie każdego dnia mamy okazję spotkać zawodnika, grającego na poziomie NBA. Jest w Polsce zapotrzebowanie na takie inicjatywy, żeby dawać dzieciom przykład, nawet podczas tak krótkich treningów. Dobrze, że próbują też inni zawodnicy, bo dzięki temu dotrzemy do większej grupy dzieci. Nie jest to łatwe zadanie, bo organizator musi sam zadbać o piłki, halę, opiekę medyczną. Trzeba promować ten sport, żeby w pokoju, nad łóżkiem dziecka wisiał plakat koszykarza. Marcin wysyła dzieci do Stanów, żeby pokazać im, że dzięki ciężkiej pracy i wyrzeczeniom można wiele osiągnąć – mówi „Życiu Regionów” Ponitka.

Gortat był pierwszy, a dzięki znanemu nazwisku i szerokim kontaktom łatwiej było mu pozyskać sponsorów oraz zainteresować swoimi pomysłami media, nie tylko sportowe. Teraz jego śladami idą koszykarze Energa Basket Ligi, każdy na miarę własnych możliwości.

Twarde pierniki…

W Toruniu od kilku lat, po awansie do ekstraklasy drużyny Polskiego Cukru Toruń, odbudowuje się koszykarskie środowisko. A tradycje są przecież bogate, bo z Torunia pochodzą Waczyński (wcześniej w koszykówkę grali jego dziadek i ojciec) czy następca Gortata w kadrze Polski – Przemysław Karnowski.

Klub aktywnie działa w mediach społecznościowych, popularny stał się przydomek Twarde Pierniki, który nadali drużynie sami kibice. Kiedy jednak na początku czerwca kończył się sezon koszykarski, o Polskim Cukrze przez lata robiło się cicho. Dzieci wyjeżdżały na wakacje, a nawet jeśli zostawały w Toruniu, to ciężko było je zaktywizować. Przedstawiciele klubu doszli do wniosku, że chociaż współpracowali z Gortatem, gdy jego campy odbywały się w Toruniu, to jednak najlepiej będzie zorganizować obozy pod własną marką.

– Zaczęliśmy już we wrześniu zeszłego roku. Przy okazji plenerowej Wielkiej Fety u Kopernika nasz kapitan Łukasz Wiśniewski zainaugurował swoją imprezę dla dzieciaków – mówi „Życiu Regionów” Jakub Konieczka z biura prasowego Polskiego Cukru. W czerwcu były reprezentant Polski powtórzył tę imprezę na Błoniach Nadwiślańskich. W spotkaniu wzięło udział kilkudziesięciu kandydatów na koszykarzy i koszykarki, a Wiśniewskiemu pomagali koledzy z boiska, m.in. Damian Kulig i Krzysztof Sulima.

Ten ostatni od wielu lat myślał o zorganizowaniu własnego obozu dla dzieci. – Poznaliśmy się podczas gry Krzyśka w Śląsku Wrocław. Już wtedy namawiałem go do podjęcia tej inicjatywy, ale z różnych powodów nam nie wyszło. Kiedy usłyszał, że inni zawodnicy przymierzają się do organizacji campów, stwierdził, że tym razem musi to zrobić. Okazało się, że Krzysiek świetnie radzi sobie z dziećmi i z mikrofonem. Jest znakomitym konferansjerem. Pomógł nam też Marcin Gortat, który przysłał własne koszulki. W campie uczestniczył też m.in. Piotr Pamuła, znany z polskich parkietów – mówi „Życiu Regionów” Michał Bajda, który pomagał Sulimie przy organizacji campu, a wcześniej pracował w Śląsku Wrocław i PGE Turowie Zgorzelec.

…Młode Żubry

W Białymstoku nie ma obecnie koszykówki na najwyższym poziomie, ale Sulimie, który stamtąd pochodzi pomagała akademia Młode Żubry. Wsparły go też Twarde Pierniki, gdzie gra na co dzień. – W przyszłym roku chcemy zorganizować dwa obozy „pod marką” Sulimy: jeden w Toruniu, a drugi w Białymstoku. Jesteśmy zadowoleni z organizacji i z frekwencji. Nie zaniedbujemy też własnego podwórka. Dzień po imprezie w Białymstoku odbył się Toruń Basket Camp. Do hali przyszło około 70 dzieci. Pojawili się również ich rodzice, którzy mocno zaangażowali się w zajęcia. Mam nadzieję, że campy staną się w Toruniu tradycją – mówi „Życiu Regionów’ Jakub Konieczka.

Być może część dzieci zapisze się na treningi. Nawet jeśli nie zostaną w przyszłości koszykarzami, dla klubu jest to znakomita okazja do pozyskiwania nowych kibiców. – Organizujemy strefę malucha, gdzie co mecz się bawi 300–400 dzieci. Chcielibyśmy, żeby dziecko, zanim kopnie piłkę, miało szansę nią rzucić – dodaje Jakub Konieczka.

Podobne obozy zorganizowało tego lata jeszcze kilku znanych zawodników: Krzysztof Szubarga, Paweł Leończyk (mistrz Polski z Anwilem Włocławek) czy Artur Mielczarek. Szubarga, który obecnie jest zawodnikiem Asseco Gdynia, pojawił się z kolegami z boiska w rodzinnym Inowrocławiu.

– Tutaj stawiałem swoje pierwsze kroki w dorosłej koszykówce i zorganizowanie takiego campu to spełnienie jednego z moich marzeń. Chciałem propagować w Inowrocławiu sportowy tryb życia, pokazać tradycje koszykarskie w tym mieście, zaszczepić tę dyscyplinę młodzieży i udowodnić, że nie trzeba mieszkać w wielkim mieście, żeby spełniać swoje marzenia. Wystarczą kosz, piłka i trochę chęci – mówił Szubarga w jednym z wywiadów.

Pomagał mu m.in. Szymon Szewczyk, który również miał szansę na angaż w NBA, ale Milwaukee Bucks, którzy wybrali go w drafcie, nie zdecydowali się na podpisanie z nim kontraktu. Szewczyk przez wiele lat grał w kadrze Polski, występował za granicą, potrafi opowiadać barwnie, więc mógł być doskonałym wzorem dla dzieci, które przyszły na zajęcia. Na campie pojawił się również trener przygotowania fizycznego Artur Pacek, który w przeszłości odbywał staże w klubach NBA. Kilka lat temu pomógł Szubardze, zmagającemu się z kontuzją kręgosłupa i doprowadził go do świetnej formy.

Klub leży, ale…

Leończyk swój camp zorganizował w Słupsku, gdzie tradycje koszykarskie są wciąż żywe, choć miejscowy klub Czarni w ostatnim sezonie przeżywał olbrzymie kłopoty. Leończyk przez wiele lat grał w hali Gryfia, ze Słupska pochodzi jego żona, więc wybór miejsca nie był przypadkowy.

Sam zawodnik opowiada, że zorganizował obóz, by zarażać najmłodszych pasją do koszykówki. Kto miałby to robić, jak nie sami zawodnicy? Ostatecznie na zajęciach pojawiło się około 60 dzieci, które trenowały przez kilka godzin razem z reprezentantami Polski. Leończykowi również pomagał trener Pacek.

Każde dziecko, które wzięło udział w zajęciach otrzymało koszulkę i drobny upominek. Dzięki temu szybko nie zapomni o tym wydarzeniu. Może po wakacjach zapisze się na zajęcia? Nawet jeśli nie zrobi kariery i nigdy nie wybiegnie na parkiet w meczu ligowym, to ma szansę zostać kibicem koszykówki. To dzisiaj popularny model wychowywania kibiców i zarażania pasją. Przed koszykówką jeszcze długa droga do odbudowania swojej pozycji w świadomości polskich kibiców, ale pierwsze kroki zostały zrobione.

Z koszykówką w Polsce nie jest dobrze i wiedzą to wszyscy, którym ta dyscyplina jest bliska. Wyniki reprezentacji nie przebijają się na pierwsze strony gazet. Kto z czytelników wie, że kadra awansowała do drugiej rundy eliminacji do mistrzostw świata? Wyniki oglądalności meczów Energa Basket Ligi też nie napawają optymizmem. Zawodnicy klubów tej ligi, poza kilkoma miastami, takimi jak Włocławek, Ostrów Wielkopolski, Zgorzelec, Radom, Zielona Góra czy Krosno, nie są nawet lokalnymi bohaterami.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej
Materiał Promocyjny
Nest Lease wkracza na rynek leasingowy i celuje w TOP10