Skąd się wzięły te problemy?
Zaczęły się w roku 1994. Podczas zajęć na hali Lechii dostałem piłką w oko. Spadły mi okulary, przestałem widzieć. Dostałem jakieś lekarstwa, ale poprawy nie było. Po miesiącu sprawdzili, czy nie mam raka. Nie mam. Na wszelki wypadek wyrwali mi trzy zęby. Żadnej poprawy. Uznali, że na pewno zachorowałem na stwardnienie rozsiane. Z taką diagnozą wychodziłem z gabinetu. Lekarz tylko rzucił na odchodne: niech pan idzie do okulisty. Zrobiono mi 36 panoramicznych zdjęć oka, na co nikt wcześniej nie wpadł. Wykluczono choroby, od nazw których robiło się gorąco, ale nie zmieniło to faktu, że nie widziałem. Z jednym okiem zdobyłem tytuł mistrza Europy.
Kiedy pojawił się problem z drugim?
W 2014 r. Dwadzieścia lat po tamtym wypadku w hali. Rano wstaję z łóżka i nic nie widzę. Lekarze nie potrafili ustalić przyczyny. Przeprowadzili jednak kompleksowe badania, z których wynikało, że mam złą krzepliwość krwi. Nie wdając się w szczegóły, jeśli norma wynosi 500, to ja miałem 5 tysięcy.
Co można zrobić po takiej diagnozie?
Załamać się. W Polsce nie było ratunku. Znaleźliśmy klinikę w Chinach, która przeprowadza operacje na oku w takich wypadkach. Wysłaliśmy tam komplet badań i wyników. Odpisali, że podejmują się operacji, nie gwarantują jednak poprawy większej niż 15 procent.
To już jakiś zastrzyk optymizmu.
No tak, ale to wiązało się z kosztami, przekraczającymi możliwości rodziny. Przeżywałem najgorsze tygodnie życia. Brałem środki antydepresyjne, nie mogłem spać, miałem myśli samobójcze. Poszedłem na stadion Arki i uświadomiłem sobie, że jestem jedyną z dziesięciu tysięcy osób na trybunach, która nie widzi meczu. Nigdy nie zobaczę piłki, innych krajów, a przecież zwiedzanie jest jednym z sensów mojego życia. Zostanie tylko muzyka.
Pański przypadek dostarcza jednak dawki jak najlepszych myśli na temat bliźnich.
To było niezwykłe. Informacja o moich problemach dotarła do chłopców. Sebastian Mila zajął się koordynacją zbierania funduszy na mój wyjazd do Chin i operację. Zadzwonił do mnie ze słowami: Panie trenerze, pamięta pan, jak przed meczami w szatni kładliśmy dłonie jedne na drugich, krzycząc głośno jak muszkieterowie – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nic się nie zmieniło. Pan się nie martwi. Ilekolwiek by nie kosztowało, podda pan się operacji i ona się na pewno powiedzie. Tak powiedział. To wie pan, jak ja wtedy wyglądałem przy tym telefonie? Ręczniki były mokre od łez. Zadzwonił z Niemiec Alan Stulin, którego też miałem w reprezentacji. Powiedział, że nie ma złotówek i czy może wysłać euro, a jeśli tak, to na jakie konto. Odezwał się Grzesiek Krychowiak. Wspierał mnie prezydent Gdyni Wojciech Szczurek, a prezes Arki Wojciech Pertkiewicz dawał do zrozumienia, że jestem bardzo potrzebny klubowi. Im więcej było takich reakcji pełnych życzliwości i gotowości niesienia pomocy, tym bardziej wierzyłem, że wszystko się uda.
No i PZPN sobie przypomniał, że trener, który przepracował w związku 15 lat, jest w potrzebie.
Podobno informacja o moich kłopotach dotarła do Zbigniewa Bońka za pośrednictwem portalu Weszło.com. Prezes wspaniale się zachował, PZPN też pokrywał koszty wyjazdu do kliniki w Pekinie, trzytygodniowego pobytu, operacji i dalszego leczenia. Trzykrotnie wszczepiano mi tam komórki macierzyste, a efekt był taki, jak mówiono. 15-procentowa poprawa widzenia oznacza, że przed operacją oglądałem mecz w telewizji niemal przylepiony twarzą do ekranu, a teraz widzę z odległości 1,5–2 metrów. Do pracy na stadionie Arki jeżdżę autobusem i kiedy odpowiednio ustawię głowę, to nie muszę pytać ludzi, jaki numer przyjechał.
Można powiedzieć, że wszystko wróciło do normy?
W pewnym stopniu tak. Znów cieszę się życiem. Nie wiem, jak długo jeszcze będę pracował, ale dobrze mi w Arce. Tu jest rodzinna atmosfera, porażka w lidze nie łączy się z drastycznymi decyzjami kadrowymi. Jest miło. Przegramy, to trudno. No i znalazłem się na innym etapie uczestnictwa w meczu. Idę, bo lubię być z ludźmi, siedzę między kolegami, ale się nie denerwuję, bo nic z trybun nie widzę. Żona nagrywa mi mecz, więc po powrocie do domu oglądam go bez nerwów, bo już znam wynik.
Michał Globisz (urodzony 11 grudnia 1946 w Poznaniu). Trener piłkarski, specjalizujący się w szkoleniu młodzieży. Związany z Lechią Gdańsk (1974–1996), PZPN (1996–2011), obecnie doradca zarządu w Arce Gdynia. Prowadził reprezentacje Polski juniorów w kategoriach U-16, U-17, U-18, U-19, U-20 w sumie w około 300 meczach międzypaństwowych. Z reprezentacją do lat 18 zdobył mistrzostwo Europy (2001, Finlandia), do lat 16 – wicemistrzostwo (1999, Czechy). Prowadzona przez niego reprezentacja do lat 17 brała udział w mistrzostwach świata (1999, Nowa Zelandia) i w mistrzostwach świata do lat 20 (2007, Kanada). Magister ekonomii. Ma swoją gwiazdę w Alei Sławy Lechii Gdańsk.