„Kolumny podtrzymujące sufit udawały, że się łamią, a od spodu podgryzały je wyrzeźbione w gipsie płomienie. Nad sufitem od strony głównego wejścia zwisała gigantyczna czerwona kreatura przypominająca pająka, jakby żywcem wyjęta z okładek płyt Iron Maiden”.
Tak w „Wampirze”, jednej ze swoich powieści kryminalnych, Wojciech Chmielarz opisał pozostałości gliwickiej dyskoteki Bravo, w której w latach 90. poprzedniego wieku bawili się ludzie z całego Śląska. Zrujnowany budynek autor odwiedził po latach wraz z żoną.
– Obeszliśmy go dookoła i znaleźliśmy drzwi z rozerwaną kłódką, a na podłodze łom – wspomina Wojciech Chmielarz. – Ktoś włamał się tu przed nami. Weszliśmy do środka, żeby zobaczyć, jak to miejsce teraz wygląda. To było dziwne doświadczenie. Pamiętam, jak dyskoteka kiedyś tętniła życiem. Teraz była martwa, zniszczona. Te wszystkie gigantyczne potwory wykonane z pianki, by uatrakcyjnić lokal, smętnie zwisały z sufitu, jak jakieś stworzenia z horroru.
Dyskoteka, bar i wierzba
Autor opowiada nam nie tylko o dyskotece w ruinie, ale także o dziś już zamkniętym, kultowym barze Mleczarnia, który chętnie odwiedzał w czasach licealno-studenckich, czy wierzbie, której korona zajmowała prawie całe podwórko przed domem jego babci przy ulicy Słowackiego.
– To są te bloki, w których się częściowo rozgrywa akcja „Zombie” (drugi kryminał z tzw. cyklu gliwickiego autora – red.). Ta wierzba zresztą została opisana w książce. Pewnego dnia została wycięta. To było dla mnie mocno szokujące, jak zobaczyłem, że jej nie ma. Jakby mi ktoś wyrwał kawał serca – mówi pisarz.