Reklama
Rozwiń

Z Trumpem bym nie zagrał

Szymon Ziółkowski, mistrz olimpijski i mistrz świata w rzucie młotem oraz poseł na Sejm o zmianach lekkoatletyki w Polsce i świecie, pyrach z gzikiem i golfie.

Publikacja: 03.09.2017 23:00

Z Trumpem bym nie zagrał

Foto: Rzeczpospolita, Marian Zubrzycki

Rz: Oglądał pan pilnie lekkoatletyczne mistrzostwa świata w Londynie?

Szymon Ziółkowski: Oczywiście.

Jakie wrażenia, może zacznijmy od polskich przewag w rzucie młotem?

Przyjechali, wzięli, co ich. Szkoda trochę Wojtka Nowickiego i przegranego srebrnego medalu. Obstawiałem, że pierwsza dwójka na podium będzie nasza, bez wskazywania kolejności, ale był ten rzut Rosjanina w ostatniej kolejce… Jak pokazała historia, różne rzeczy mogą się jednak jeszcze zdarzyć. Trzeba dziesięć lat poczekać na weryfikację wyników.

Reszta polskich startów też panu się podobała?

Mistrzostwa były bardzo udane, aż dziw bierze, że tak dobrze nie było na igrzyskach w Rio, a przed nimi i po nich – po osiem medali. Można nawet było trochę żałować w Londynie paru straconych szans – w pchnięciu kulą Michała Haratyka, nawet Adama Kszczota na złoto w biegu na 800 m, ale to tylko gdybanie. Klasyfikacja punktowa pokazała moc zaplecza i drużyny, mamy zdolną młodzież, wszystko idzie w dobrym kierunku.

Pozostaje pan jednak ogromnym sceptykiem w kwestiach dopingowych, choć na razie mówi się o trzech wpadkach w Londynie, a w Pekinie dwa lata temu oficjalnie były raptem dwie?

Ale mamy też anonimowe badania ankietowe z MŚ w Daegu, w których 45 procent lekkoatletów przyznało się do brania niedozwolonych środków. Kiedyś Amerykanie zrobili ankietę, w której pytali, czy sportowcy wzięliby doping, mając pewność wygranej w zawodach olimpijskich, nawet pod groźbą zachorowania na raka i wielkich powikłań zdrowotnych. Ponad 90 procent odpowiedzi było na tak.

Żal panu, że na stadionach nie będzie już Usaina Bolta?

Najbardziej mi żal, że Justin Gatlin wygrał w Londynie bieg na 100 m. Uważam, że to sytuacja kuriozalna. Ktoś taki jak Gatlin nie powinien mieć prawa startu w mistrzostwach świata. Jego udział wypacza ideę sportu. Niekoniecznie żal mi Bolta. On zawładnął naszą dyscypliną przez ostatnią dekadę, oczywiście robiąc wielkie wyniki, ale też cały świat kręcił się wyłącznie wokół Bolta. Wolałbym, żeby świat zaczął się trochę kręcić wokół naszej rekordzistki świata, ona na to też zasługuje. Realia są jednak takie, że rzucająca młotem Anita nie ma na to szans.

Dostrzega pan zmiany w lekkoatletyce pod ręką przewodniczącego IAAF Sebastiana Coe? Nowe spojrzenie, lepszy wizerunek, dbałość o czystość gry? Czy służy temu np. wprowadzenie chodu na 50 km kobiet do programu mistrzostw i kontrastujące z tym faktem słowa o unowocześnieniu mityngów, albo możliwym wyrzuceniu pewnych konkurencji z programu igrzysk, może właśnie chodu, trójskoku albo rzutu młotem?

Słyszałem także o wykreśleniu biegów na 200 i 5000 m, podobne opcje z pchnięciem kulą, bo też jest podobno za mało atrakcyjne. Ja się nie doszukam atrakcyjności w chodzie na 50 km, zarówno pań, jak i panów, choć oczywiście komuś mogą się te konkurencje podobać. Widzę w działaniach IAAF także wiele innych niekonsekwencji. Z jednej strony walka z dopingiem, z drugiej zawodnicy, którzy zostali skrzywdzeni przez tych, którzy stosowali doping, nie mają możliwości naprawy krzywd. Niektóre medale wręczano wprawdzie w Londynie, ale ja otrzymałem medal z Helsinek przesłany pocztą z Monako. Wręczył mi go prezes Henryk Olszewski podczas halowych mistrzostw Polski w Toruniu. O gratyfikacji finansowej nikt w IAAF nawet nie wspomina.

Może trzeba Polaków we władzach IAAF?

W światowej federacji nie jesteśmy dobrze znani i rozpoznawani, poza panią Ireną Szewińską, z którą kiedyś w Atlancie na stadionie rozgrzewkowym z szacunkiem witał się przy mnie Carl Lewis. Moim zdaniem musimy latami pracować na taką rozpoznawalność, dbać o to, by ktoś taki jak pani Irena, jako np. honorowy prezes PZLA, była tam cały czas na świeczniku. Bez krajowego wsparcia i ciągłego dogadywania się z zagranicznymi działaczami, w pewnym sensie na zasadzie barterowej – my wam to, wy nam tamto – to się nie uda.

W sejmowej Komisji Sportu czuje się pan spełniony?

Miałem nadzieje na porozumienie ponad podziałami na początku kadencji, teraz jestem odarty ze złudzeń, niestety jest tam coraz więcej polityki. W tej komisji i tak nie jesteśmy przesadnie decyzyjni, ale wychodzę z założenia, że sport z każdej strony trzeba wspierać, tym bardziej że nie wszyscy, którzy są w naszej komisji, mają pojęcie, czym się ona zajmuje.

Co pana dziś najbardziej trapi w polskim sporcie? Może choć nowa ustawa antydopingowa jest w porządku?

Jest w niej parę słusznych rozwiązań, ale jest też do czego się przyczepić. Przykład: w zarządzie polskiego związku sportowego nie może być pani, która pracowała w wydziale paszportowym w epoce słusznie minionej, bo ten wydział był pod kontrolą urzędu bezpieczeństwa. Ale ktoś, kto był skazany na dwa lata dyskwalifikacji za doping, może być prezesem. To jest aberracja.

Jest z pana poznaniak we wszystkich powszechnie znanych aspektach: je pan pyry z gzikiem i rogale świętomarcińskie, jest przywiązany do tradycji oraz wykazuje zaradność?

Jestem poznaniakiem z krwi i kości, z ulicy Polnej. Pyry z gzikiem – jak najbardziej. I staram się być widoczny w lokalnych działaniach, na przykład pracując w Kapitule Sportu miasta Poznania.

Ostatnie uchwały Kapituły?

Przyznaliśmy nagrodę sportową miasta, dostała ją zapaśniczka Monika Michalik, jedyna medalistka olimpijska z Rio z naszych stron. To jedna z naszych poznańskich przywar, że tak łatwo oddajemy zdolnych zawodników innym. Nie potrafimy ich u nas zatrzymać. Dopiero w zeszłym roku udało się zmienić zapis o maksymalnej pomocy miasta dla sportowca z 1800 na 8000 złotych miesięcznie. Tyle nikt na razie nie dostaje, ale to już jest kwota, która może zachęcić do pozostania. Dla miasta to tak naprawdę wydatek niewielki, wizerunkowa korzyść ogromna. Poznań jeszcze nie ma takiego podejścia do sportu, jakiego bym chciał, ale to właśnie moje zadanie: przekonywać i informować, wszędzie, gdzie się da.

Skądinąd wiadomo, że ma pan pasję sportową, która dla wielu jest pasją do sędziwych dni – golf. Pogłębmy temat. Najpierw podstawy: handicap, sposoby treningu, jak pan znajduje czas na grę?

Handicap 17,7. Ponad rok temu było 54, ten sezon zaczynałem z 24, teraz, jeśli dobrze zagram, najbliższe trzy rundy, na które się wkrótce wybieram, może zejdę do 15. W przyszłym roku planuję atak na jednocyfrówkę. Miałem atakować w tym roku, ale to nie jest takie proste. Kije mam na zamówienie, trochę przedłużone. Gram głównie turniejowo, to daje mi mobilizację. Wtedy jestem w stanie przekonać do wyjazdu na pole żonę i rodzinę, inaczej jest to skomplikowane. Postawiłem też siatkę do treningu w ogródku, by mieć okazję postrzelać z pół godziny dziennie, bo czyste uderzenie piłki wciąż mi szwankuje.

Co jest pańską najmocniejszą golfową umiejętnością?

Z odległością posyłanych piłek nie mam najmniejszych problemów, ale mimo wszystko oceniam, że w miarę dobrze wychodzi mi końcowe wbijanie putterem piłki do dołka. Na większości greenów potrzebuję najwyżej dwóch uderzeń. W kwestii odległości przyznam, że jeszcze nie wyszedłem na pole z driverem, może wyjdę w przyszłym roku. Na razie wyciągam w miarę niezłe dystanse z tego, co mam – zdarzyło mi się w Sobieniach 270 m hybrydą nr 3.

Gdyby mógł pan wybrać sobie trójkę partnerów do idealnej rundy golfa, to kogo by pan wziął?

Bardzo chętnie zagrałbym z Michaelem Jordanem, kiedyś wybitnym koszykarzem, teraz wybitnym gofistą. Grywam bardzo często z Rafałem Bryndalem i wiem, jaki to świetny kompan, wnoszący bardzo dużo kolorytu na pole. Jako trzeci – prezydent Barack Obama. Z Donaldem Trumpem – nie, podobno gra się z nim strasznie, bo oszukuje.

Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku