Rz: Jak zaczęła się pana przygoda z festiwalem?
Paweł Kucharczuk: Rozpoczynałem ją w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, będąc przez trzy edycje dyrektorem artystycznym Warszawskiego Tygodnia Wielokulturowego. Brazylia tę wielokulturowość uosabia idealnie, bo przecież „O Brasil um Pais de Todos”, czyli Brazylia kraj wszystkich. Kultura tego państwa jest jak Feniks: co dekadę pojawia się i znika. Pojawiła się w światowym kontekście wraz z Carmen Mirandą i jej przebojami. Potem mieliśmy przerwę, ale Brazylia wkrótce powróciła wraz z bossa novą, która zadomowiła się na całym świecie i w naturalny sposób połączyła jazz i sambę, kulturę zachodnią z brazylijską.
Dlaczego mówię tyle o muzyce? Bo uważam, że w niej zbiegają się wszystkie wątki kultury brazylijskiej, działające na nasze zmysły. To dzięki niej powstał nasz Festiwal Bom Dia Brasil. A potem stał się matrycą, na bazie której powstało wiele festiwalowych klonów w całej Polsce. Z powodu ciekawości i miłości do tej kultury zbadałem, czy powstał podobny projekt, promujący w podobnej skali i konsekwencji kulturę innego kraju na świecie. Nie znalazłem czegoś, co by tak długo trwało… Nasz składa się z wielu aktywności, m.in. dyskusji, warsztatów, parad – ze znakomitym odbiorem medialnym i publiczności, w formacie tygodniowej imprezy kulturalnej.
Pamięta pan pierwszy impuls, jaki pana zainspirował?
Bossa nova! A było to w czasie, kiedy byłem zanurzony w psychologii społecznej oraz zgłębiania różnic międzykulturowych, m.in. kultury muzułmańskiej. Miałem znajomego z Libanu, przyjaciela Araba. Ten przyjaciel uświadomił mi, że cały brazylijski blichtr piórkowo-koralikowy wziął się z arabskiej kultury tańca brzucha. Mało kto wie, że karnawał zadomowił się w Brazylii na dobre dopiero w wieku XX. Samba i jej stulecie celebrowaliśmy rok temu. Wcześniej muzyką karnawałową była polka.