Czuję się spełniony

Moim celem było to, by nikt lub nic za mnie nie zdecydowało o końcu kariery. Dlatego czuję się wygranym, bo sam z własnej, niewymuszonej woli podjąłem taką decyzję – mówi Piotr Gacek, wieloletni libero polskiej reprezentacji w siatkówce, który właśnie zakończył karierę.

Publikacja: 08.05.2017 22:30

Piotr Gacek, wieloletni libero polskiej reprezentacji w siatkówce, który właśnie zakończył karierę.

Piotr Gacek, wieloletni libero polskiej reprezentacji w siatkówce, który właśnie zakończył karierę.

Foto: Fotorzepa/Marian Zubrzycki

Rz: Czterdziestka to wiek graniczny dla zawodowego sportu?

Piotr Gacek: Myślę, że graniczny wiek następuje dużo wcześniej. To maksymalnie 35 lat. Bardzo niewielu sportowców, z którymi grałem, dociągnęłoby do czterdziestki. To była sfera marzeń. Jak miałem 30 lat, to marzyłem, by grać właśnie do czterdziestki. Myślę, że prawie się udało.

Ta magia cyfr zdecydowała o zakończeniu przez ciebie kariery? Czy odwrotnie, właśnie ta granica wiekowa bierze się z gorszej kondycji, fizyczności?

Zdecydował zdrowy rozsądek, bo fizycznie mógłbym pociągnąć rok albo dwa. Zdrowy rozsądek podpowiedział mi, by mieć miękkie wodowanie. Siatkówka to nie jest dyscyplina, gdzie potem można wywalić nogi i odcinać kupony. Na emeryturę odłoży niewielu. Dlatego to lądowanie szykowałem już od dawna. I uznałem, że jest właściwy moment.

„By ze sceny zejść niepokonanym”. Takie słowa leciały z głośników podczas twojego ostatniego meczu.

Mniej więcej. Moim celem było to, by nikt lub nic za mnie nie zdecydowało o końcu kariery. Czy to brak propozycji, kontuzja albo brak chęci do uprawiania tej dyscypliny. Dlatego czuję się wygranym, bo sam z własnej, niewymuszonej woli podjąłem taką decyzję.

Szykujesz się na trenowanie czy zarządzanie? Czy też koniec z siatkówką?

Na trenera się nie nadaję, choć podczas studiów uzyskałem uprawnienia. Widzę siebie bardziej w biznesie związanym ze sportem. Mam już go w głowie. Równolegle, dostałem propozycję objęcia funkcji dyrektora sportowego w klubie na południu Polski. To propozycja kusząca, łechtająca moje ambicje siatkarskie. To namiastka, że mogę dalej być w siatkówce i budować drużynę, która może osiągać sukcesy.

Czyli wracasz znad morza do siebie, tzn. na południe?

Ciężko powiedzieć czy do siebie, bo właśnie w Gdańsku czułem się jak u siebie. Można mieszkać gdzieś całe życie, a gdzie indziej tylko przez chwilę, ale właśnie tam poczuć, że to twój dom. I tak poczuła moja cała rodzina. Wracamy do Częstochowy, gdzie wybudowaliśmy dom. To dobre miejsce wypadowe zarówno na Śląsk, jak i do Warszawy. Ale w pełni świadomie mówię, że wrócimy do Gdańska. Czuję, że to będzie miejsce mojej starości. A moje wizje z reguły się sprawdzają.

Od najmłodszych zawodników ligi dzieli cię mniej więcej 20 lat. Łatwo było znaleźć wspólny język w szatni?

Jest duża różnica mentalna między nami. Różni nas pokolenie. W szatni trzeba było mocno się starać, żeby znaleźć ten wspólny język. Pewne tematy wiele razy były dla mnie niezrozumiałe. Myślę, że odwrotnie było podobnie. No, ale udawało się nam, m.in. poprzez trening czy granie. Jestem w takim wieku, że czuję się wciąż młody, czyli łapię kontakt z młodszymi, a z drugiej strony jestem już doświadczony. Jak ostatnio składałem życzenia Piotrowi Gruszce, mojemu przyjacielowi z boiska, który skończył 40 lat, to wspomniałem, że to jest naprawdę piękny okres. Wielu młodszych zazdrości nam, że dalej jesteśmy młodzi, możemy podrywać dziewczyny – mówię to symbolicznie, a jednocześnie iść na poważne spotkanie biznesowe.

Ukończyłeś studia, idziesz do biznesu. Ci młodsi też stawiają na edukację, czy tylko na piłkę?

Większość czyta książki i to całkiem poważne, a nie siedzą przed komputerami. Różnił nas poziom obowiązków. Oni są sfokusowani na treningu, a potem mają luz – idą do kina albo na randkę z dziewczyną. Ja do obowiązków rodzinnych. Tak samo na boisku. Ja przejmuję się, że nie wygramy, że nam nie idzie. A oni – jak nie teraz, to kiedy indziej.

Byłeś nie tylko kolegą z boiska, ale chyba mentorem?

Tak myślę. Dostałem od nich fajny album. Każdy wpisał coś od siebie. Powtarzała się jedna rzecz: dzięki za dobre rady. Poniekąd czułem się odpowiedzialny za szatnię. Z racji wieku, no i dlatego, że do Gdańska przychodziłem, mając lata doświadczeń i worek medali. Musiałem wywiązać się z tego, że ten worek zdobyłem, nie tylko rękoma, nogami, ale i głową.

Masz na koncie wiele tytułów i zaliczone najważniejsze imprezy. Które trofeum było najcenniejsze, najbardziej wypracowane?

Wicemistrzostwo świata w Japonii w 2006 roku. Medal okupiony katorżniczą pracą w Spale. To były dwa treningi dziennie, każdy po 3,5 godziny. To nas przygotowało fizycznie i mentalnie do mistrzostw. Lozano był pierwszym trenerem obcokrajowcem w kadrze. Do Japonii jechaliśmy z wiarą, ale i świadomością, że polska reprezentacja męska od 30 lat nie zdobyła medalu. Ten trening dawał nam szanse, ale rozsądek mówił coś innego. Podczas tych treningów wizualizowałem sobie jedną rzecz – jak stoję na podium. Podczas mistrzostw zapomniałem o tym i dopiero jak już na tym podium staliśmy, to wizja wróciła. Z tym że to już była rzeczywistość.

Czegoś zabrakło? Czego żałujesz?

Na pewno zabrakło mi igrzysk olimpijskich. To najważniejsza impreza sportowa na świecie. Trochę żałuję, bo kiedyś przepisy zakładały tylko jednego libero w drużynie. Wiele lat rywalizowałem z Krzysztofem Ignaczakiem. Kiedy ja odbierałem medal w Japonii, on pewnie czuł żal, bo tylko jeden libero mógł jechać. Ale na igrzyska pojechał Krzysiek. Dzieliliśmy imprezy sportowe.

Z którym klubem najbardziej poczułeś silną więź?

AZS Częstochowa i Lotosem Gdańsk. Oprócz sukcesów sportowych była tam rodzinna więź i niesamowita atmosfera. Mam oczywiście szacunek do Skry Bełchatów i Zaksy Kędzierzyn-Koźle. Częstochowa to mój pierwszy, poważny klub, byłem młody. No i tam poznałem małżonkę.

Masz córkę. Czy myśli o grze w siatkówkę?

To trudne pytanie. Byłbym dumnym ojcem, gdyby uprawiała sport, ale czuję się na tyle spełniony sportowo, by moich ambicji nie przelewać na dziecko. Będzie mi miło, jeżeli będę mógł oglądać ją na arenach, ale nigdy nie będę wywierać presji. Jeżeli z boku pojawi się u niej sport, to będzie super.

Rz: Czterdziestka to wiek graniczny dla zawodowego sportu?

Piotr Gacek: Myślę, że graniczny wiek następuje dużo wcześniej. To maksymalnie 35 lat. Bardzo niewielu sportowców, z którymi grałem, dociągnęłoby do czterdziestki. To była sfera marzeń. Jak miałem 30 lat, to marzyłem, by grać właśnie do czterdziestki. Myślę, że prawie się udało.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej