– Teraz będzie karmienie, ale jak nie chcą, to nie zmuszamy fok do treningu – młody człowiek ubrany w wiatroodporną kurtkę z kapturem mówi przez mikrofon do stojących turystów. Pomiędzy nimi, w basenie wypełnionym wodą, pływa 30-letni Bubas, duży samiec foki. Wszyscy czekają, aż się wynurzy i chwyci rybę. Niestety, Bubas robi dwa okrążenia, po czym wybiera brzeg najbardziej oddalony od turystów. Wdrapuje się na niego i znika po chwili za zaporą złożoną z kamieni. Tam jest tzw. porodówka, a w niej aż cztery samice. Każda z niedawno urodzoną foczką. Jest Pływacz, Pąkla, Posejdon i Pomeranka.
– Foki urodzone w 2017 r. mają imiona na literkę P. W 2016 r. nadawaliśmy imiona zaczynające się od litery O. Tak łatwiej zapamiętać ich rocznik – wyjaśnia Michał Bała ze Stacji Morskiej im. Profesora Krzysztofa Skóry Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego na Helu.
Małe mają już po kilka tygodni, więc samice mają ruje. A to oznacza kolejny okres godowy. Bubas więc nie próżnuje. I choć turyści nie mogli zobaczyć karmienia, to na pocieszenie pozostaje im wysłuchać odgłosów amorów fok dobiegających zza osłony z kamieni. Za 11 miesięcy, bo tyle trwa ciąża u fok, samice znów wrócą do „porodówki”.
Zagrożony gatunek
Foki to niejako „towar eksportowy” helskiej stacji badawczej. Od 1992 r. realizowany jest tutaj program ich ratowania. Zaczęło się w marcu, gdy do ośrodka trafiła ranna foka, znaleziona na plaży w Juracie. Wyleczona została wypuszczona na wolność. Kilka lat później, dokładnie w 1999 r., powstało fokarium, gdzie prowadzona jest hodowla tych ssaków. Co jednak najważniejsze, stacja koordynuje ochronę tego zagrożonego gatunku na całym wybrzeżu, jednocześnie edukując. Wszystko dlatego, że w minionym wieku bałtycka populacja fok radykalnie zmalała, wskutek polowań i akcji ich zwalczania (w rybołówstwie uznawane były za szkodniki).
Dzisiaj są pod ochroną, ale i tak giną – zaplątane w sieciach rybackich lub w wyniku zanieczyszczeń. Na początku XX wieku bałtycką populację szacowano na blisko 100 tys., dzisiaj ok. 30 tys.