Ktokolwiek wypowiada się o LOTTO-Bydgostii zwraca uwagę na to, że te rezultaty nie są dziełem przypadku lub bezrefleksyjnego zainwestowania góry pieniędzy, przeznaczonych na sprowadzenie i utrzymanie ukształtowanych już zawodników gwarantujących zdobywanie trofeów. Bydgoski klub to projekt kompleksowy, realizowany przez ostatnie ćwierćwiecze. Kluczową datą okazał się 23 kwietnia 1991 roku, kiedy prezesem ówczesnego Kolejowego Klubu Wioślarskiego, związanego z Zakładami Naprawczymi Taboru Kolejowego, został Zygfryd Żurawski. Człowiek, którego nazwisko odmieniane jest przez osoby związane z klubem przez wszystkie przypadki. –Bardzo nie chciałbym, żeby ktokolwiek miał wrażenie, że LOTTO-Bydgostia to Zygfryd Żurawski. Dla mnie od początku kluczową sprawą było stworzenie profesjonalnego klubu. Zespołu ludzi, dzięki którego pracy wszystko będzie działało jak sprawny organizm. To się udało, dzięki pracy zarządu, i trenerów. To grupa, która świetnie się rozumie i na końcu ma satysfakcję z wykonanej pracy. Na pierwszym miejscu zawsze była dla mnie podmiotowość zawodników. To ich potrzeby są najważniejsze i to oni decydują o funkcjonowaniu klubu. Wszystko jest temu podporządkowane. Mam ogromną satysfakcję, gdy widzę, że dotrzymywanie słowa ci młodzi ludzie odwzajemniają ciężką pracą i wspaniałymi wynikami. Pierwsze lata zajęło nam wypracowanie właśnie podstaw funkcjonowania, a pierwszym znaczącym efektem był złoty medal Roberta Sycza w Sydney w 2000 roku – mówi „Rz” Zygfryd Żurawski.
Nie wszyscy wiedzą, że gdyby nie on, tego medalu mogło nie być. Sycz po nieudanych mistrzostwach świata w 1999 roku i fali krytyki poważnie myślał o zakończeniu kariery. Do zmiany zdania i wytężonej pracy przekonał go właśnie Zygfryd Żurawski. – Postawiłem jeden warunek. Jego miał nie interesować dowolny medal. Tylko złoto – wspomina prezes LOTTO-Bydgostii.
Prawo serii
Sukces Sycza zapoczątkował serię, nie było już później żadnych igrzysk, z których zawodnik LOTTO-Bydgostii nie wróciłby z olimpijskim medalem. Ten sam wioślarz, ponownie w parze z Tomaszem Kucharskim, powtórzył rezultat w Atenach w 2004 roku. Cztery lata później z Pekinu ze srebrem wrócili Miłosz Bernatajtys i Bartłomiej Pawełczak z czwórki bez sternika wagi lekkiej. W Londynie brąz wywalczyła Magdalena Fularczyk-Kozłowska, wówczas w parze z Julią Michalską. W tym roku w Rio poprawiła się przywożąc złoto z klubową koleżanką Natalią Madaj, a brąz w czwórce podwójnej dorzuciła Monika Ciaciuch.
Prezes to człowiek sukcesu, przez lata związany z ZNTK (m.in. w roli dyrektora marketingu), później jeden z twórców i udziałowców powstałych na ich bazie zakładów PESA, producenta taboru komunikacyjnego, jednego z symboli nie tylko regionu, ale także sukcesu transformacji. Pozostaje wiceprzewodniczącym rady nadzorczej firmy, co zabiera mu dużo czasu, jednak zawodniczki i zawodnicy i tak podkreślają jego ogromną rolę w życiu klubu.
– Nie da się ukryć, że ojcem sukcesu jest prezes. Jest on fundamentem i organizatorem wszystkich działań. Wspiera nas, pomaga, potrafi również „tupnąć nogą”, kiedy coś mu się nie podoba. Stworzył sprawnie działający organizm. Znaczne zasługi mają również trenerzy, którzy potrafią wyłonić perełki wśród zawodników – mówi „Rz” Monika Ciaciuch, związana z klubem od 9. roku życia.