Nie dziwię się, bo obie dzielnice przylegają do granicy obecnej płatnej strefy i oszczędni kierowcy – przybysze parkują w tych dzielnicach za darmo, blokując miejsca mieszkańcom. To samo działo się wcześniej i dlatego strefa płatnego parkowania rozrasta się i rozrasta. Tak to jest, jak się człowiek nie zastanowi nad odłożonymi w czasie konsekwencjami swoich decyzji.

To nie jedyny przykład konsekwencji braku wyobraźni w stolicy Małopolski, jaki przyniósł październik. Otóż w mieście, które w dużym stopniu żyje z turystyki część knajp (to chyba krakowskie określenie), straciła nagle prawo do legalnego wyszynku alkoholu. Nie chodzi tu tylko o puby czy tzw. pijalnie wódki. Prawo do podania do obiadu lampki wina straciła także część restauratorów.

Wszystko zaczęło się podczas ostatniej samorządowej kampanii wyborczej. Ponieważ część mieszkańców skarżyła się na sąsiedzką uciążliwość małych, ale za to całodobowych sklepów z alkoholem, lokalni politycy obiecali ograniczyć ilość koncesji. Co w Polsce dziwne już po wyborach radni dotrzymali słowa. Uchwalone ponad rok temu przepisy weszły teraz w życie i okazało się… że oprócz osiedlowych sklepików (a właściwie pakamer) z alkoholem generujących nocne awantury uderzają też w renomowane restauracje w centrum. Części z nich skończyła się koncesja i teraz muszą czekać nawet kilka miesięcy w oczekiwaniu na nową, czyli na moment, kiedy… koncesja skończy się jakiejś innej firmie.

Poszkodowani knajpiarze pobiegli do mediów, a także zorganizowali demonstrację pod pałacem Wielopolskich, czyli magistratem. Pod presją politycy zareagowali. Prezydencki klub radnych przygotował odpowiednią poprawkę, z dumą podkreślając, że radni tego klubu nie głosowali za trefną uchwałą, ale zupełnie przemilczając fakt, że nic wcześniej nie zrobili dla zaradzenia absurdowi. Podobnie parlamentarzyści Platformy, którzy napisali list do prezydenta miasta, nie wspominając w nim jednak, że owa uchwała przeszła m.in. głosami radnych PO.

Wyobraźnia cenna cecha. Skoro nie mają jej obywatelscy wybrańcy to, co się dziwić, że nie miał jej pewien kryminalista, który uzbrojony w „tulipan” wtargnął do sklepu z alkoholem w Chrzanowie i zażądał wydania utargu. Czy mógł się spodziewać, że ekspedientka nie przestraszy się jednej rozbitej butelki, skoro na półkach ma wiele całych i sięgnie po jedną z nich, by rozbić ją na głowie napastnika? Krakowskim radnym to nie grozi. Co najwyżej nie dostaną wina w swojej ulubionej restauracji. Niestety nie tylko oni.