„Camerimage” jest też imprezą nietypową. Najważniejsi są tutaj ci, którzy na innych filmowych świętach są niemal niezauważalni: operatorzy, czyli jak oni sami siebie nazywają, autorzy zdjęć. Może dlatego mniej na tym festiwalu snobizmu, a więcej rozmów o sztuce i technice filmowej.
Zaczynało się skromnie. Na początku lat 90. kilka osób z toruńskiej fundacji „Tumult” kierowanych przez historyka sztuki Marka Żydowicza postanowiło zorganizować międzynarodowy festiwal filmowy. Pierwsza jego edycja odbyła się w 1993 roku w Toruniu. Tak te początki wspomina sam Marek Żydowicz:
– Organizowaliśmy wystawy plastyczne. Na „Tumulcie Toruńskim ’89” zgromadziliśmy 1500 prac 250 artystów mieszkających lub wywodzących się z Torunia. Dwa lata później były „Konfrontacje artystyczne’91”, na które udało nam się ściągnąć niepokazywane wcześniej w Polsce dzieła niezależnych artystów z Czech, Rosji, Słowacji, Węgier, towarzyszył przegląd filmowy „Droga ku nowej Europie”.
Z filmem „Homo Faber” przyjechał wówczas do Torunia Volker Schlöndorff i to on podszepnął organizatorom, żeby zorganizowali festiwal z oryginalną formułą. – Spytałem, o czym myśli, a on odpowiedział: „Gdybym wiedział, sam bym taką imprezę stworzył” – wspomina Marek Żydowicz. – Zastanawiałem się nad jego słowami i uświadomiłem sobie, że jako historyka sztuki interesuje mnie w kinie obraz i warto byłoby wywołać dyskusję na temat języka filmu. Tak narodziła się idea festiwalu poświęconego sztuce ruchomych obrazów.
Święto operatorów
Okazało się, że było to trafienie w dziesiątkę. Na świecie odbywa się kilka tysięcy festiwali filmowych, te wielkie, w Cannes, Berlinie i Wenecji oferują w konkursach najciekawsze produkcje roku, inne poświęcone są określonym gatunkom: komedii czy thrillerowi. Jeszcze inne pokazują filmy o górach, morzu, sztuce, dzieciach, zwierzętach. A ludzie kamery zwykle stoją w cieniu.