Reklama
Rozwiń

Wciąż mam pięć palców

Lublin stoi piłką ręczną. Są tu ogromne tradycje, utytułowany, profesjonalnie zarządzany klub – mówi Iwona Niedźwiedź, reprezentantka Polski w piłce ręcznej, zawodniczka MKS-u Selgros Lublin. Opowiada również o walce o powrót na boisko po kontuzji.

Publikacja: 13.10.2016 23:00

Wciąż mam pięć palców

Foto: EAST NEWS, Łukasz Szelemej Łukasz Szelemej

?: Kiedy zagrała pani po raz ostatni?

Iwona Niedźwiedź : Na początku lutego, w meczu ligowym z Zagłębiem Lubin. Wtedy doznałam kontuzji nadgarstka. Wydawało się, że wrócę jeszcze na finały, ale nie gram do dzisiaj. Nadgarstek wyleczyłam, przygotowywałam się do powrotu, ale podczas jednego z treningów rozcięłam skórę na kciuku. Wydawało się to zupełnie niegroźne, jednak 48 godzin później wylądowałam na szpitalnym oddziale ratunkowym w Szczecinie z zakażeniem, którego konsekwencje odczuwam do dzisiaj.

Jaki jest pani obecny stan zdrowia?

Sytuację udało się opanować na tyle, że mam pięć palców. Istniała realna groźba, że tak nie będzie. Lekarz, który oglądał mnie bezpośrednio po urazie popełnił błąd, nie zauważył rozwijającego się zakażenia i zaszył tę niewielką ranę. Rozwinął się stan zapalny, musiałam przez 10 dni leżeć w szpitalu, żeby ratować palec. Udało się, ale stan zapalny utrzymywał się przez trzy miesiące. Dopóki nie udało się go opanować, nie mogłam rozpocząć rehabilitacji ani właściwego leczenia. Palec jest sztywny, co wynika z uszkodzeń stawu i zrostów. 25 października mam zaplanowany zabieg, który ma na celu usunięcie zrostów i przywrócenie ruchomości w stawie. Jeśli wszystko się powiedzie, w styczniu powinnam wrócić do gry. Planowo treningi z piłką mogłabym rozpocząć po czterech tygodniach od zabiegu, teraz pracuję tylko nad wytrzymałością i siłą. Akurat w grudniu jest przerwa w rozgrywkach ze względu na mistrzostwa Europy, będę miała czas, żeby bez presji wrócić do wysokiej formy.

Przez kontuzję nie mogła pani pomóc drużynie w kwalifikacjach olimpijskich. Patrząc na grę Rosjanek w Rio i pamiętając, jak niewiele zabrakło do ich wyeliminowania, nieobecność w Brazylii bolała chyba jeszcze bardziej…

Wyjątkowo trudno komentowało mi się igrzyska w studio TVP, właśnie z tego powodu. Z Rosjankami dziewczyny przegrały minimalnie, później jeszcze przez chwilę była szansa, że nasza drużyna zastąpi je w Rio (Rosji groziło wykluczenie z igrzysk ze względu na afery dopingowe – red.), a potem one zdobyły złoty medal. Od razu nasuwało się pytanie, jak daleko my mogłybyśmy tam zajść. Staram się nie tracić energii na rzeczy, na które nie mam wpływu, ale igrzyska oglądałam jednak z ciężkim sercem.

Czy brak kwalifikacji do Rio bardzo psuje bilans udanych ostatnich lat kobiecej reprezentacji Polski?

Kiedy Kim Rasmussen obejmował drużynę, w ogóle nie występowałyśmy w imprezach mistrzowskich. Dzięki niemu uwierzyłyśmy, że możemy grać dużo lepiej. Niewiele z nas grało wtedy w ligach zagranicznych, poziom naszej ligi jest jaki jest. Akurat ja grałam zagranicą, mierzyłam się z najlepszymi na świecie i wiem, jak pozytywnie wpływa to na poczucie własnej wartości. Trenerowi udało się sprawić, że w kadrze też zaczęłyśmy wierzyć, że możemy grać z najlepszymi jak równy z równym. Przestałyśmy wychodzić na mecze np. z Norweżkami z dużą rezerwą i obawami. Przełomem było chyba spotkanie w Kwidzynie, gdy pierwszy raz od lat pokonałyśmy Rosjanki, później były udane eliminacje mistrzostw świata ze Szwecją, no i pierwsza po kilkuletniej przerwie impreza mistrzowska, czyli mundial w Serbii, zakończony czwartym miejscem. Czułyśmy niedosyt, ale zebrałyśmy ogromne doświadczenie. Liczyłyśmy, że osiągniemy jeszcze więcej. Mistrzostwa Europy nam jednak nie wyszły, podobnie jak kwalifikacje olimpijskie, ale czwarte miejsce na mundialu udało się powtórzyć (Polska była jedyną drużyną, która utrzymała miejsce w najlepszej czwórce świata – red.). Bardzo się cieszę, że okres pracy Kima Rasmussena przypadł na lata, kiedy grałam na wysokim poziomie i mogłam wziąć w tym wszystkim udział, choćby ze względu na emocje, jakie towarzyszyły tej drużynie w ostatnich latach. Życzę zespołowi prowadzonemu teraz przez Leszka Krowickiego i jemu samemu, by mogli dojść chociaż tam, gdzie nam się udało, a może i wyżej. Dla takich chwil wylewa się litry potu na treningach. To zostaje na całe życie.

Jak ocenia pani pierwsze mecze kadry pod wodzą nowego szkoleniowca?

Nie pracowałam nigdy z trenerem Krowickim, choć znamy się prywatnie i żałuję, że nie spotkaliśmy się na parkiecie. Rozmawiałam z nim, widział dla mnie miejsce w kadrze, ale opóźnienie mojego powrotu sprawiło, że nie było takiej możliwości.

Trener Krowicki to inny człowiek niż Kim Rasmussen, spokojniejszy i bardziej wyważony. Trzeba dać mu trochę czasu, widać, że ma jakiś pomysł na kadrę. Zaszło w niej sporo zmian, wszystko musi się dotrzeć. Dobrze, że podczas turnieju w Zielonej Górze trener dał szansę wszystkim zawodniczkom, rotował składem niezależnie od wyniku. Widać, że nie boi się ryzykować. Próbuje wprowadzić agresywną obronę 3-2-1, to bardzo trudne i potrzeba czasu, by doprowadzić ten wariant do perfekcji. Biorąc pod uwagę to oraz liczbę nowych zawodniczek w kadrze, te pierwsze mecze należy ocenić bardzo pozytywnie. Trzymam kciuk za grudniowe ME, choć będzie to trudny turniej. Mamy piekielnie mocną grupę, jeszcze nie tak dawno nikt nie mógł przewidzieć, że Holenderki i Francuzki będą tak mocne. Wygląda na to, że będziemy się bić z Niemkami o wyjście z grupy.

Czy liczy pani jeszcze na powrót do tej drużyny?

Sama nigdy nie zrezygnuję z gry w kadrze, choć oczywiście mam świadomość, ile mam lat. Okres po igrzyskach olimpijskich zawsze wiąże się z przebudową drużyn, trzeba wprowadzać młodsze zawodniczki. W tej chwili doświadczony trzon kadry został zachowany, są Karolina Kudłacz-Gloc i Kinga Achruk, wróciła Alina Wojtas, jest Monika Kobylińska, są Asia Drabik i Kinga Grzyb. Lada chwila pewnie wróci Patrycja Kulwińska. Powinna powstać ciekawa mieszanka rutyny z młodością. Szczególnie, jeśli obecną formę utrzyma Karolina Kudłacz-Gloc, która chyba nigdy nie grała lepiej. Aż chciałam do niej dzwonić i spytać, jak ona trenuje (śmiech).

Podczas leczenia kontuzji jeszcze częściej niż wcześniej można było panią zobaczyć i usłyszeć w roli ekspertki telewizyjnej. Czy po zakończeniu kariery właśnie w mediach chciałaby pani pracować?

Na pewno tak. Bardzo lubię tę pracę, a chciałabym zostać przy sporcie. Ciągnie mnie również do pracy szkoleniowej, ale zniechęca mnie formuła tego zawodu. Trenerem się bywa, a nie jest, często trzeba zmieniać miejsce pracy i zamieszkania. Ja chciałabym już osiąść w jednym miejscu, a nie co dwa lata pakować wszystko i przenosić się. Czułabym się szczęściarą, gdybym mogła zostać przy sporcie właśnie w mediach. Do tej pory robiłam w życiu to co kocham i chciałabym, żeby tak zostało.

W Lublinie zdobyła pani swoje pierwsze w karierze mistrzostwo Polski…

(Śmiech) Rzeczywiście, trochę musiałam na to poczekać. Lublin zdecydowanie stoi piłką ręczną, są tu ogromne tradycje, utytułowany klub, bardzo profesjonalnie zarządzany. Chyba najlepiej ze wszystkich, w których grałam w Polsce. Cieszę się, że mam okazję tu grać. Jestem też bardzo zadowolona, że udało mi się zagrać w Lidze Mistrzyń, to było moje marzenie, niesamowity przywilej. To inne emocje niż ligowe.

Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku