Właściwie nie tylko pod Wawelem, bo już w pierwszym rzucie wyznaczona strefa przekroczyła granice historycznego Starego Miasta.
Krakowskie centusie odpowiedziały masowym parkowaniem tuż przy granicy płatnej strefy. To spowodowało niezadowolenie mieszkańców „pogranicza” z coraz większym trudem znajdujących miejsce do zaparkowania pod swoim domem. Niezadowolenie zaowocowało żądaniami rozszerzenia strefy. Władze miasta dość ochoczo się zgodziły, bo to miło połączyć spełnianie oczekiwań mieszkańców z antysmogowymi hasłami i…. z zapełnianiem miejskiej kasy dochodami z opłat parkingowych. Tak więc, granice płatnej strefy sięgnęły Alej Trzech Wieszczów.
Tak drodzy czytelnicy. Dokładnie tak jak się domyślacie. Nowe granice spowodowały nowe protesty mieszkańców nowego pogranicza, a jeszcze nowsze granice kolejne protesty. I tak w płatnej strefie parkowania znalazło się nie tylko ścisłe stare centrum, ale i „żydowski” Kazimierz, „robotnicze” Grzegórzki, stare Podgórze oraz część Krowodrzy. Wygląda na to, że za kilka lat trzeba będzie płacić za zaparkowanie na rogatkach, a potem…… Sąsiednie gminy też potrafią liczyć zyski.
Jednak płacenie za zaparkowanie to i tak drobny problem w porównaniu z tym, żeby w ogóle znaleźć owo płatne miejsce. Zarząd Infrastruktury Komunalnej i Transportu zapłacił za wymalowanie na krakowskich wąskich chodnikach linii wyznaczających miejsca parkingowe. Wkrótce potem urzędnicy wojewody stwierdzili, że owe białe linie często pozostawiają pieszym mniej niż ustawowe 2 m (w szczególnych sytuacjach 1,5) i nakazali naprawę tego stanu rzeczy.
Teraz urząd miasta nakazał zamalowywanie białych chodnikowych grafitti na… 220 ulicach! No na szczęście nie na całych ulicach, ale na wielu ich odcinkach. Stolica Małopolski będzie więc wkrótce miastem, w którym da się chodzić, da się od biedy jeździć, ale nie da się zaparkować. Można się jednak pocieszać tym, że sam wjazd do Krakowa ciągle pozostaje bezpłatny.