Chodzi nade wszystko o to, że co najmniej 1,5 a może nawet 3 miliony (szacunki są różne) młodych ludzi z całego świata zadało sobie trud przybycia tutaj, wielogodzinnego koczowania na błotnistych (częste deszcze) polach, nie dla modnej muzyki, nie dla wygłupu, ale w imię wiary. A więc postęp i dobrobyt nie oznaczają automatycznej laicyzacji, istnieje i istnieć będzie znaczący procent wstępujących w życie pokoleń, dla których wiara jest potrzebą ducha, a pytanie o sens istnienia nie daje się zagłuszyć wrzaskiem reklamy. Być może jest to wiara trochę inna niż ich rodziców i dziadków, ale na pewno głęboka i ważna dla nich samych, skoro uznali, że trzeba i warto. Przecież zjawili się tak licznie niespełna dwa tygodnie po zamachu Nicei, gdzie terrorysta wjechał ciężarówką w świętujący tłum, zabijając 84 osoby, cztery miesiące po krwawej serii zamachów w Brukseli, osiem miesięcy po podobnej serii w Paryżu, która miała powalić Francję zastraszoną poprzednimi aktami terroru. Przybyli tak licznie w świecie, który terroryzmem oddycha jak powietrzem, a pomniejsze morderstwa z nienawiści stały się codzienną strawą mediów. Co z tego, że zatrutą?