Każdy mógłby powiedzieć, że zna baśnie o królewnie Śnieżce, Kopciuszku czy Jasiu i Małgosi. Tymczasem jest inaczej. Nowa produkcja Łukasza Twarkowskiego dotyka pomijanych zazwyczaj kwestii związanych z baśniami braci Grimm: polski przekład łagodził okrucieństwo, a rola rodziny była w nim idealizowana.
– Zawsze mam problem z rozpoczęciem pracy nad nowym spektaklem, długo noszę się z nowymi pomysłami – mówi Łukasz Twarkowski. – Ale po krakowskim „Akropolis” wg Wyspiańskiego w Starym Teatrze, spektaklu dotykającym tematyki związanej z mitami, naturalnym następstwem wydawał mi się spektakl inspirowany światem baśni, które stanowią odnogę ludycznej, pogańskiej mitologii: podskórną mitologię naszej kultury. Zacząłem przyglądać się baśniom z nowej perspektywy i okazało się, że każda z nich jest rodzajem osobistej podróży, zaczynającej się w domu, z którego odchodzimy, by odnaleźć się w świecie: odnaleźć nowego siebie.
Rodzinna mistyfikacja
Jedną z inspiracji spektaklu stanowił amerykański film „Wolfpack” opowiadający o rodzicach, którzy zamknęli siódemkę swoich dzieci w mieszkaniu na Manhattanie. Odgradzając od świata zewnętrznego i ograniczając ściśle wyjścia z domu – jednocześnie poddali dzieci domowej edukacji opartej na amerykańskim kinie. W zupełnym odseparowaniu od świata zewnętrznego rodzeństwo oglądało filmy, ucząc się dialogów, powtarzając je i odgrywając. Były dla nich czymś w rodzaju współczesnych baśni. Próbą przełamania nabytych schematów zachowań stało się wyjście z domu najstarszego syna, w ślad za którym podążyło rodzeństwo. Wtedy zaczęli eksplorować nieznany sobie świat.
– Drugą inspiracją był „Siódmy kontynent” Michaela Hanekego o ustabilizowanej, zamożnej rodzinie – mówi reżyser. – W pewnym momencie matka i ojciec postanawiają skończyć ze swoim uporządkowanym życiem i zaczynają planować wyjazd do Australii. Stopniowo okazuje się, że decyzja o wyjeździe jest w rzeczywistości decyzją o popełnieniu zbiorowego samobójstwa. Paradoksalnie, w kontekście tego filmu można to odczytywać jako romantyczny akt heroizmu i odrzucenie życia na warunkach, jakie dyktuje świat. Podobnie jak u Schopenhauera, u którego samobójca nie odrzuca życia, tylko warunki, na jakich go doświadcza.
– Gdy zaczęliśmy się przyglądać rodzinie, która występuje w niemal każdej baśni braci Grimm, zauważyliśmy, że punktem wyjścia jest za każdym razem strata: kogoś lub czegoś – kontynuuje Łukasz Twarkowski. – To Claude Levi-Strauss podkreślał, że opowiadamy de facto jedną i tę samą historię, która ma nieskończenie wiele wariantów. Władimir Propp dowodził z kolei w swoich, zapomnianych na długie lata, badaniach nad morfologią bajki, że różne mogą być jej elementy składowe, postaci czy kostium, ale kolejność zdarzeń się nie zmienia. Stało się to dla mnie jeszcze bardziej czytelne, kiedy sięgnęliśmy po wydane niedawno po raz pierwszy w Wielkiej Brytanii oryginalne wersje baśni Grimmów odpowiadające edycji z 1812 i 1815 roku.