Lubię, gdy jest kolorowo, gdy coś się dzieje

Preferuję zimny wychów. Uważam, że młody nie może być głaskany, przytulany, bo twarde podejście trenera przyda mu się w przyszłości. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy to wytrzymują, ale taki mam styl – mówi Jakub Bednaruk, trener siatkarzy Chemika Bydgoszcz.

Publikacja: 31.01.2019 17:30

Jakub Bednaruk, trener siatkarzy Chemika Bydgoszcz

Jakub Bednaruk, trener siatkarzy Chemika Bydgoszcz

Foto: materiały prasowe

Jakiej muzyki pan słucha?

Jakub Bednaruk: Gdybym sprawdził playlistę, to dominują ostry rock, metal, klasyczny rock. Generalnie mocno gitarowo. Metallicę mam już tak przesłuchaną, że nawet nie wiem, czy mi się chce. Ostatnio trochę odpływam i bawią mnie inne rzeczy.

Pytam, bo pana wizerunek, przynajmniej jak na trenera siatkówki, jest mocno rockandrollowy…

Raczej tak, chociaż nie wiem, czy to się bierze z muzyki. W życiu jest dużo rock and rolla.

Nawet wpisy na pana profilu na Twitterze są często prześmiewcze. Bardziej pan pasuje do zabawy w warszawskiej Stodole niż do noworocznego koncertu w Filharmonii Wiedeńskiej.

Klasycznej muzyki nie słucham, chociaż ostatnio mnie ciągnie do klasycznego jazzu. Raczej włożę podarte spodnie niż frak, chociaż garnitury lubię, ale najbardziej w zestawie ze sportowymi butami.

Pamiętam białe adidasy podczas pana pracy w Warszawie. Tak ubieraliście się z asystentami na mecze. Dzisiaj są kamizelki moro.

To był sam początek mojej przygody trenerskiej, ale nie robiłem tego po to, żeby się wyróżnić. Lubię, gdy jest kolorowo, gdy coś się dzieje.

Jest pan zdania, że polska siatkówka potrzebuje trochę koloru?

Nie czuję żadnej misji do wypełnienia, nie muszę być kolorowy, dlatego że wokół mnie jest szaro. Wcale nie uważam, że w polskiej siatkówce jest nudno, zwłaszcza na tle innych dyscyplin. W sporcie ludzie zwykle nie chcą się wychylać, bo od razu przy pierwszej porażce dostaje się po głowie. Więc po co się wystawiać na ostrzał? Nie czuję wielkiej potrzeby rozgłosu, szokowania strojem. Prawda, wychodzę na mecz w kamizelce moro, ale to jest spontaniczne, wypływa z wewnątrz, a nie z chłodnej kalkulacji.

Trenerzy siatkówki mają wizerunek matematyków, którzy wszystko analizują na chłodno, wpatrzeni w statystyki, a z ucha wystaje im słuchawka, dzięki której komunikują się z asystentami.

Znam kilku trenerów od strony rockandrollowej. Może są nawet bardziej wyluzowani ode mnie? Nazwiska? Akurat wypadły mi z głowy.

Może dla pana też byłoby lepiej, żeby się nie wychylać?

Pewnie byłoby mi łatwiej, ale chyba już wszyscy się do mnie przyzwyczaili. Kiedy rozpoczynałem przygodę twitterową, czytałem komentarze, w których ludzie pisali: „po co tutaj człowieku przesiadujesz, zamiast trenować drużynę”? Po jakimś czasie przestali pisać w ten sposób, bo poznali mnie i już wiedzą, że nie przeszkadza mi to w prowadzeniu treningu. Widzą, że jeśli mam analizować przeciwnika, robię to i Twitter mnie nie rozprasza. Poza tym jestem uzależniony od informacji. Muszę wiedzieć, co się dzieje w polityce, sporcie i kulturze. Taką mam pracę, że sporo czasu siedzę przed komputerem, nawet mecze w ten sposób oglądam, więc naturalne jest, że sobie trochę „pogadam”. Oczywiście są ważne osoby, którym przeszkadza moja aktywność. Ale co zrobić? Gdyby prezes klubu powiedział mi: „Kuba, przestań. Przesadzasz”, tobym przestał, ale do tej pory czegoś takiego nie usłyszałem.

Dział marketingu i PR powinien chyba panu dziękować?

W klubach, w których pracowałem, miałem z ludźmi od marketingu dobre relacje, mogę nawet powiedzieć, że wspólnie pracowaliśmy (śmiech). Mam półtora etatu? Lubię to. Trzeba brać życie pełnymi garściami, zwłaszcza w sporcie, gdy za chwilę może cię w danym miejscu nie być. W Polsce ideałem jest człowiek, który siedzi cicho w kącie i nie odzywa się, bo jeśli zacznie, to zaraz dostanie kontrę. Na szczęście ludzie już wiedzą, że lubię mieć dystans do wszystkiego, co się dzieje wokół. Jeśli się decyduję na bliższy kontakt z kibicami, to po pewnym czasie wiedzą, kiedy się czuję dobrze, a kiedy źle, choć nie fotografuję tego, co jem na śniadanie. Wiedzą, czy jestem szczęśliwy po meczu, czy czuję, że coś spaprałem, bo każdy trener prędzej czy później coś zawali.

Powiedział pan o „ważnych osobach”, którym aktywność twitterowa może się nie podobać. Pana nazwisko pojawiało się przy okazji wyboru selekcjonera reprezentacji. Wizerunek wesołka mógł się wydawać nieprzystający do tej funkcji?

Być może tak było, nie wiem. Ale jeśli osoby wybierające selekcjonera brałyby pod uwagę tylko wizerunek, byłoby to z ich strony nieprofesjonalne. Każdy trener jest dokładnie sprawdzany: jak pracuje, jaki ma styl, co lubi robić, a czego nie. Wydaje mi się jednak, że polska siatkówka jest w takim miejscu, że decydujący jest profesjonalizm, a ja pracuję w stu procentach profesjonalnie. Hala weryfikuje, hala decyduje o pozycji.

Jaki jest dla pana szczyt marzeń? Bycie selekcjonerem kadry?

Jaka może być lepsza funkcja dla polskiego szkoleniowca niż posada selekcjonera? Nic lepszego nie istnieje. Każdy trener: Brazylijczyk, Włoch, Francuz czy ktokolwiek inny, też marzy o tym, żeby trenować Polaków. Wyjątkiem może być były selekcjoner reprezentacji Rosji Władimir Alekno, ale wiadomo, że Sborna to drużyna wyjątkowa. To jakby trenera piłkarskiego spytać, czy nie chciałby poprowadzić reprezentacji Francji lub Hiszpanii. Każdy o tym marzy. Ja się jednak cieszę, że jestem najdłużej pracującym trenerem w PlusLidze. To już jest sukces. Nie wiem, czy kiedykolwiek dostanę szansę. Nie mówię przy wieczornym pacierzu „Panie Boże, spraw, abym był trenerem reprezentacji Polski”. Raczej modlę się o zdrowie i o to, żebym z przyjemnością do pracy chodził. Co ma być, to będzie.

Jest pan najdłużej pracującym trenerem, ale kluby, w których pan pracuje, popadają w kłopoty finansowe, teraz Chemik, wcześniej AZS Politechnika. Nie myśli pan czasem: „Choć raz mógłbym popracować w komfortowych warunkach i wtedy dopiero pokazałbym, co potrafię, zamiast improwizować”? Ostatnio trzeba było wystawiać 19-letniego debiutanta na pozycji rozgrywającego w meczu z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle.

A ja bym to odwrócił. Czy to, że pracujemy w trudniejszych warunkach, nie sprawia, że pokazujemy 150 proc. swoich możliwości? Co za problemy ma trener, który przychodzi do prezesa i mówi, że chce gwiazdę i ją dostaje? Czy taki trener poradziłby sobie, gdyby trzeba było nagimnastykować się przy ustalaniu składu? Może to, co robimy w Bydgoszczy i wcześniej w stolicy, jest prawdziwym mistrzostwem? Nie wiem. Każdy by chciał jeździć ferrari, ale nie każdy ma możliwość. Nie użalam się nad sobą. Oczywiście, nie wygrywam trofeów, ale cieszę się małymi sukcesami. Nie spędza mi to snu z powiek.

Jakie są małe sukcesy w Chemiku Bydgoszcz?

W tabeli kręcimy się w okolicach ósmego, dziewiątego miejsca. Zobaczymy, jak to wyjdzie na koniec, bo raz wygrywamy, a raz przegrywamy. Małe sukcesy? Myślę, że po tym roku czterech, nawet pięciu chłopaków, którzy nie byli specjalnie rozchwytywani, dostanie ciekawe propozycje. To będzie również, w jakiejś drobnej części, mój sukces. Może sponsor do nas przyjdzie, bo zobaczy, że warto? W Warszawie w końcu tak się zdarzyło.

Głośno było o kłopotach finansowych Chemika, siatkarze i sztab nie dostawali pieniędzy. Co w takiej sytuacji ma zrobić trener, jeśli wie, że trzeba na treningu dokręcić śrubę, ale wie też, że zawodnicy pracują za darmo?

Nasze problemy w Bydgoszczy prawdopodobnie już niedługo się zakończą i wyjdziemy na prostą. Jeśli chodzi o relacje tutaj czy w Warszawie, to w sytuacjach kryzysowych nigdy nie prowadziłem inaczej treningu, dlatego że działo się coś złego. Wchodziliśmy na halę, zaczynaliśmy i robiliśmy, co do nas należało. Chcieliśmy pokazać profesjonalizm. Wiem, że to nadużywane słowo, ale warto pamiętać, że oznacza codzienną pracę, zaangażowanie. Profesjonalizm określa m.in., co zjesz na obiad, jak długo będziesz spał, a nie tylko jak udzielasz wywiadów i rozciągasz się po meczu. Z naszej strony, sztabu i drużyny, ten profesjonalizm zawsze był. Może nie zawsze wszyscy się lubiliśmy, ale robiliśmy dobrą robotę.

Trzeba było przeprowadzać w Bydgoszczy poważne rozmowy?

Jeśli sytuacja stawała się bardzo napięta, staraliśmy się obracać to w żart. Nie obiecywałem nigdy zawodnikom, że za tydzień lub dwa dostaną przelewy, żeby ich zmobilizować. Codzienne, ludzkie zrozumienie wystarczało.

Był pan zderzakiem, który brał na siebie kłopoty?

Nie dorabiam do tego bohaterstwa. Każdy dzień, każdy kontakt międzyludzki powodował, że potrafiliśmy się zmobilizować do pracy.

PlusLiga stawia wysokie wymagania, a gwiazd trudno szukać w Chemiku. Jak młodzi zawodnicy odnajdują się w profesjonalnej siatkówce?

Młodzi mają ze mną raczej ciężko i po roku pracy najczęściej chcą uciekać, bo preferuję zimny wychów. Uważam, że młody nie może być głaskany, przytulany, bo twarde podejście trenera przyda mu się w przyszłości. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy to wytrzymują, ale taki mam styl. Uważam, że od młodych trzeba więcej wymagać, a mniej słuchać ich historii. Każdy młody ma swoje teorie na temat życia i trenowania i zazwyczaj się myli, co zrozumie po kilku latach.

Młodzi polscy siatkarze są zagłaskiwani?

Przez dziennikarzy na pewno tak, media robią im krzywdę. Bardzo lubią tych młodych chłopaków, jacy cudowni są teraz i jacy fantastyczni będą za dziesięć lat oraz ile medali nam zapewnią… Są różne przypadki: jeden młody chłopak jest pokorny, a drugi sądzi, że jest mistrzem świata, kiedy wygra jeden mecz.

Trzeba było na treningach młodych ustawiać tak, żeby dostali mocniejszą zagrywkę, która sprowadzi ich na ziemię, albo dokładać trochę biegania, jeśli przyszli zmęczeni na trening?

Akurat nie miałem takich przypadków. Młodzi częściej myślą o tym, żeby się wyspać, niż żeby imprezować. Nie wiem, co jest najlepszym rozwiązaniem. Mam taki styl, że nie przytulam.

Na Twitterze pan jest jednak przyjazny.

Ale w hali jest inaczej (śmiech).

Trzeba było w Bydgoszczy spisywać imiona nowych zawodników na karteczkach, jak kiedyś w Warszawie?

Jednemu zmieniłem, bo mi nie pasowało. Już drugi rok do jednego zawodnika mówimy „Krzysiu”, choć ma na imię Bartek. Sami sobie teraz nadajemy przydomki. Czasami, po pół roku pracy, zapytam kogoś dla żartu, jak ma imię, bo zapomniałem…

Większość życia poświęcił pan siatkówce. Oglądanie sportu może sprawiać przyjemność w takiej sytuacji?

Każdy aspekt siatkówki mnie cieszy, ale najbardziej lubię przebywanie z ludźmi. Przychodzę na trening porozmawiać, pośmiać się, podenerwować. Codziennie z przyjemnością chodzę na treningi i przesyt raczej mi nie grozi.

Po co było panu w takim razie rozpoczęcie studiów?

Dla frajdy i dla oddechu, żebym mógł coś nowego poznać, zobaczyć, nauczyć się, odłączyć się na chwilę od siatkówki. Może to jest sposób, żeby nie zwariować i się nie wypalić? Jeśli jesteś muzykiem w filharmonii, to po powrocie do domu musisz odłożyć skrzypce, podobnie się dzieje, kiedy jesteś chirurgiem. Każdy, kto ma absorbującą pracę, a taki jest zawód trenera, musi znaleźć odskocznię.

Pomówmy na koniec o tym sezonie PlusLigi. Jest zaskakujący, stare potęgi mają kłopoty.

To jest świetny sezon, bo zazwyczaj przed rozpoczęciem można było wytypować czołową czwórkę, a tu co chwilę jest jakieś zaskoczenie. Poza ZAKSĄ każdy zespół może w każdej chwili przegrać z każdym. Jeśli przed kolejką bylibyśmy pewni wyników czterech meczów, a w kolejce rozgrywanych jest sześć spotkań, to byłoby źle.

Sprowadzajmy do Polski jak najwięcej obcokrajowców, bo podwyższają poziom, a Polacy mogą się od nich nauczyć czegoś nowego, czy chrońmy swoich?

Obowiązkowo trzeba zachować gwarantowane miejsca dla Polaków. Oglądam ligę włoską i widzę, że w dwóch drużynach gra w sumie dwóch, trzech Włochów, którzy w dodatku nie są gwiazdami swoich zespołów. Uważam, że trzeba gwarantować miejsca Polakom, bo inaczej kadra się rozsypie, a to reprezentacja jest motorem napędowym rozwoju dyscypliny.

Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej