Nigdy nie ma gwarancji sukcesu

Rozmowa | Łukasz Minta, współwłaściciel Go Ahead mówi Jackowi Cieślakowi o dekadzie działalności poznańskiej agencji koncertowej.

Publikacja: 01.11.2015 17:54

Łukasz Minta

Łukasz Minta

Foto: materiały prasowe

Rz: Czy grudniowy koncert Florence and the Machine w łódzkiej Atlas Arenie to kolejne podwyższenie poprzeczki dla Go Ahead i awans do koncertowej ekstraklasy?

Łukasz Minta: Na pewno jest to dla nas znaczący koncert i duże wydarzenie, ale nie chcę określać jego wartości, dopóki się nie odbędzie. Myślę też, że poważna firma nie może uznać jednego koncertu za potwierdzenie zmiany pozycji na rynku. Wolimy powoli budować swoją pozycję, niż wykonywać radykalne kroki. Trzymamy się tego, co jest naszą specjalizacją, czyli koncertów w klubach, choć nie odżegnujemy się też od większych wyzwań. Chcemy organizować halowe koncerty, dlatego nie tylko Florence and the Machine oraz Macklemore & Ryan Levis w łódzkiej Atlas Arenie są dla nas wyzwaniami pozwalającymi spróbować sił na poziomie, na którym wcześniej nie operowaliśmy.

Gwiazdy tego formatu co Florence były do tej pory obstawiane przez globalnych graczy, czyli Live Nation albo Alter Art.

Na pewno czujemy satysfakcję, że udało nam się podpisać kontrakt z taką gwiazdą, jednak nie bez znaczenia było to, że jako pierwsi sprowadziliśmy Florence do Polski, organizując jej koncert w warszawskiej Stodole. Mogę powiedzieć o sukcesie taktyki, na którą się zdecydowaliśmy, czyli inwestowania w początkujące gwiazdy, u których wyczuwamy duży potencjał rozwojowy i prezentujemy je większej widowni. Tak było z Jessie Ware!, która po raz pierwszy występowała w małym warszawskim klubie, a ostatnio zapełniliśmy podczas jej koncertu kilkutysięczny Torwar. Może następny show odbędzie się w jeszcze większej hali. Również na początku kariery zaprosiliśmy duet Disclosure, który w tym roku był gwiazdą Open’era.

Oraz Roskilde, gdzie rywalizował z Paulem McCartneyem.

To pokazuje nasz kierunek działania oparty na zasadzie, że nie będziemy się zabijać o wielkie gwiazdy i przepłacać. Nie chciałbym tego przekreślać, bo „nigdy nie mów nigdy”, ale głównie zamierzamy promować takich artystów, którzy najpierw przyjadą na mały koncert, a niedługo potem ich pozycja może gwałtownie wzrosnąć.

To jednak są sentymenty w show-biznesie i pamięta się, kto pomagał na początku kariery, czy liczy się wyłącznie kasa?

Pieniądze grają znaczącą, jeśli nie jedyną, rolę, ale czasami ważne są inne aspekty – sentyment może mieć wpływ na wybór agencji koncertowej przez menedżera. To jest dla nas ważne. Reasumując: pomoc okazana menedżerom w promocji młodego artysty może w przyszłości obrodzić wdzięcznością. Oczywiście to się łączy z ryzykiem. Nigdy nie ma gwarancji, że debiutant, na którego postawiliśmy, odniesie sukces.

Czyli kupuje się artystów w pakiecie tak jak filmy?

Czasami nie ma innej możliwości, żeby dotrzeć do artystów mogących zapełnić halę.

Ale Gotye, który również dla mnie był pewniakiem, chyba nie spełnił pokładanych w nim nadziei, bo nie zapełnił Torwaru.

To jest przykład artysty, o którym można było pomyśleć, że odniesie zarówno komercyjny, jak i artystyczny sukces – przecież jego piosenka przez kilka miesięcy była grana przez wszystkie stacje radiowe, podobała się na YouTube. Prawdopodobnie trasa koncertowa odbyła się za późno i jak na autora jednego przeboju przystało, jego publiczność odpłynęła, zanim zdążył na całym świecie zdyskontować koncertowo swój sukces. Codziennie podejmujemy decyzje, które przypominają grę w ruletkę. Raz wychodzi, a innym razem nie. Największe dylematy są w czerwcu oraz w październiku i w listopadzie, kiedy konkurencja na rynku koncertowym jest największa. Z bólem serca przyzwyczailiśmy się do tego.

Wszystko zaczęło się w Poznaniu?

Zdecydowanie tak. Nie eksponujemy tego, ale mija właśnie dziesięć lat, gdy zaczęliśmy organizować koncerty pod szyldem Go Ahead. Wtedy spotkałem się z Andrzejem Jegliczką, który wcześniej pracował w klubie Eskulap, gdy ja działałem na własną rękę, specjalizując się głównie w alternatywnym rocku oraz muzyce punk i hard core. Zaczynaliśmy od małych, niszowych koncertów. Pierwsze większe imprezy to były występy polskich artystów, na przykład Pidżamy Porno, która potrafiła wypełnić 5-tysięczną halę Arena. Z zagranicznych gwiazd możemy się poszczycić zaproszeniem do Polski Sigur Ros, Morriseya czy PJ Harvey. To były wydarzenia dużej rangi. Następnym krokiem było ożywienie festiwalu w Jarocinie. Kiedy zaczynaliśmy tam pracować, przyjeżdżało 3 lub 4 tysiące fanów, a gdy się żegnaliśmy – przyjeżdżało kilkanaście tysięcy. To był sukces.

Co się stało, że zrezygnowaliście z imprezy?

To był mocno upolityczniony festiwal. Lokalni politycy grali imprezą i próbowali wpływać na to, jak ma wyglądać festiwal, choć się na tym nie znali. Efekt jest taki, że w tym roku znów było 4 tysiące fanów na festiwalu.

Jaką część koncertów robicie w Poznaniu?

Jeśli wliczyć nasze partnerstwo z klubem Pod Minogą, to łącznie ponad 200 – połowa odbywa się w naszym rodzinnym mieście.

Jakie są plany na przyszły rok?

Na pewno nie zmniejszymy liczby koncertów, choć czasami jesteśmy bardzo zmęczeni. Naszym priorytetem jest poznański Festival Spring Break, nastawiony na promocję nowych artystów i młodych talentów, szczególnie z Polski, ale będziemy też otwarci na zagranicznych, a także organizację warsztatów. Myślę, że nowatorska formuła festiwalu się sprawdza. Fani dostają opaskę dającą wstęp do kilkunastu klubów, w których imprezy trwają trzy dni. W tym roku gwiazdą był zespół Years & Years, który potem ściągnął tłumy na Open’erze. Spring Break już teraz cieszy się sporą popularnością, biletów zabrakło na kilka dni przed imprezą.

Rz: Czy grudniowy koncert Florence and the Machine w łódzkiej Atlas Arenie to kolejne podwyższenie poprzeczki dla Go Ahead i awans do koncertowej ekstraklasy?

Łukasz Minta: Na pewno jest to dla nas znaczący koncert i duże wydarzenie, ale nie chcę określać jego wartości, dopóki się nie odbędzie. Myślę też, że poważna firma nie może uznać jednego koncertu za potwierdzenie zmiany pozycji na rynku. Wolimy powoli budować swoją pozycję, niż wykonywać radykalne kroki. Trzymamy się tego, co jest naszą specjalizacją, czyli koncertów w klubach, choć nie odżegnujemy się też od większych wyzwań. Chcemy organizować halowe koncerty, dlatego nie tylko Florence and the Machine oraz Macklemore & Ryan Levis w łódzkiej Atlas Arenie są dla nas wyzwaniami pozwalającymi spróbować sił na poziomie, na którym wcześniej nie operowaliśmy.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Archiwum
Znaleźć sposób na nierówną walkę z korkami
Archiwum
W Kujawsko-Pomorskiem uczą się od gwiazd Doliny Krzemowej
Archiwum
O finansach samorządów na Europejskim Kongresie Samorządów
Archiwum
Pod hasłem #LubuskieChallenge – Łączy nas przyszłość
Archiwum
Nie można zapominać o ogrodach, bo dzięki nim żyje się lepiej