I tym razem, wraz ze zmianą rządów, idziemy w kierunku odmiennego opodatkowania małych i dużych. Słowo „podatek” wydaje się kluczem do sprawy. Chodzi o zwiększenie wpływów do budżetu.

Z perspektywy finansowania wyborczych obietnic kierunek ten wydaje się oczywisty. A szkoda, bo rzeczywiście można i warto było pomyśleć o przywróceniu pewnej równowagi między małym i dużym handlem, choć polska walka o handel, która rozgrywała się również intensywnie na terenie Mazowsza w ciągu ostatnich lat, jakby nieco wygasła. Sklepikarze, którzy na początku polskiej ery dyskontów gotowi byli do aktywnych lokalnych protestów, wraz z każdym kolejnym marketem jakby coraz bardziej oddawali pole tym dużym.

To oddawanie pola mogło mieć różne przyczyny. Albo rynek był tak duży i tak dynamiczny, że było miejsce dla wszystkich, albo polskie kupowanie i sprzedawanie zlało się w jedno z kulturową wojną na innych polach. Hiperkonsumpcja po prostu nie mogła polegać tylko na małych. Jak kupować, to cały dzień i najlepiej wszystko od razu. Od mleka i bułek po telewizory, ubrania i biżuterię. Idę o zakład, że niejeden sklepikarz po ciężkim tygodniu pracy zabierał rodzinę za zakupy do galerii handlowej, podcinając gałąź, na której sam siedział.

Dzisiaj ci sklepikarze albo połączyli się lepiej lub gorzej w radzące sobie sieci, albo zamienili swoje sklepy we franczyzy. I chyba jakoś idzie ten biznes, skoro idzie. Proszę mi wierzyć, w podwarszawskich miejscowościach po godzinie 22 najwięcej klientów jest w sklepikach oznaczonych logo sympatycznego płaza (choć przepływ zysków zapewne jest już inny). Mimo tego obrazu znanego z wielu miejsc w naszym kraju, szczególnie w mniejszych miejscowości, istnienie małych sklepów straciło rację bytu po pojawieniu się w nich jednego bądź dwóch dyskontów. Można było o nich pomyśleć, podejmując próbę opodatkowania kochanych i jednocześnie nienawidzonych przez Polaków sklepów wielkopowierzchniowych. Ale dziś zamknięcie przed ludźmi dużych sklepów nieco wcześniej mogłoby zostać poczytane za coś w rodzaju wojny ze społeczeństwem, w której zjednoczyliby się wyborcy obecnego rządu i zwolennicy opozycji.