Władza, która chętnie stawia pomniki mające trwać po wsze czasy, zazwyczaj srodze się zawodzi. Śmietniki historii pełne są upadłych monumentów.
Pomnik jest symbolem władzy, a nawet rodzajem gwałtu – narzuceniem miastu języka jego zdobywców. W przeciwieństwie do infrastruktury, której budowa jest długotrwałym procesem, figurę ze spiżu można ustawić szybko. Jak przypomina Anna Ziębińska-Witek w książce „Muzealizacja komunizmu w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej” konkurs na Pomnik wdzięczności dla Armii Czerwonej w Krakowie rozstrzygnięto już 26 stycznia 1945 roku, a pierwszy spośród wielu podobnych monumentów odsłonięto 23 lutego tego roku w Katowicach. Ile ich ostatecznie powstało, trudno zliczyć.
Wdzięczność oficjalnie skończyła się w roku 1989, jednak usuwanie jej śladów trwa do dziś.
Ostatnim gwoździem do tej trumny miała być nowelizacja Ustawy o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy jednostek organizacyjnych, jednostek pomocniczych gminy, budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej oraz pomniki, zwanej potocznie ustawą dekomunizacyjną. Zgodnie z jej zapisami czerwone ślady miały zniknąć z polskiego krajobrazu do 31 marca 2018 roku (odpowiednie postępowanie wszczyna wojewoda).
Park sztywnych
Sposobów na utylizację jest kilka. Publiczne egzekucje ku uciesze zgromadzonych mieszkańców – jak w przypadku warszawskiego pomnika Feliksa Dzierżyńskiego – były typowe dla pierwszych lat po przełomie 1989 roku. Teraz praktykuje się raczej magazynowanie, przenoszenie na cmentarze wojskowe lub do skansenów.