Ze względu na kryzys energetyczny sezon zimowy ma być w Polsce wyjątkowo ciężki. Z jakimi problemami mierzą się obecnie i będą mierzyć się samorządy w tym aspekcie?
W ostatnich latach mierzymy się z samymi czarnymi łabędziami. Na naszych barkach, mówiąc także o tym, co dzieje się w ramach Komisji Wspólnej Rządu, leżało tworzenie prawa. Jak przyszła pandemia, to musieliśmy wszystko uregulować, później nadeszła sytuacja związana z wojną, a więc i z uchodźcami, a teraz z kolei mamy zimę i uczymy się, jak handlować węglem. Na dodatek roztrojono nam finanse i działamy w sposób doraźny. Teraz wiemy, że uda się uchwalić budżety na następny rok, ale jeśli chodzi o rok 2024, to konia z rzędem temu, kto wie, w jakiej będziemy sytuacji finansowej – tym bardziej, że rosną nam wydatki bieżące, które są zupełnie od nas niezależne. Musimy się z tym zmierzyć, ale jeśli chcemy działać tak, jak samorząd powinien działać, i robić strategię na co najmniej 10 czy 20 lat, to powinniśmy mieć stabilność, a nie szarpaninę. Ta sytuacja przypomina trochę rewolucję, która trwa od 30 lat.
Jak duży wpływ wojna w Ukrainie ma na te mniejsze samorządy?
Ona dotyczy jednak bardziej dużych miast. W małych gminach nie trzeba było podejmować żadnych specjalnych działań, bo w mało których z nich znalazło się na tyle dużo uchodźców, żeby był jakiś większy problem. Oczywiście, w swoim czasie uchodźcy przyjeżdżali niemal wszędzie, ale później pojechali dalej albo wrócili na Ukrainę. Jeżeli nie będzie drugiej fali uchodźców z Ukrainy, o której się teraz mówi, to myślę, że problem może być jedynie w największych miastach. Ale sporo było też czasu, żeby postarali się oni wpisać w naszą rzeczywistość, żeby zaczęli funkcjonować w sposób normalny, nie na szczególnych warunkach.
W jak dużym stopniu obecne relacje z rządem centralnym wpływają na funkcjonowanie samorządów?