W sprawie lockdownu w kulturze można zetknąć się z opiniami prezentowanymi oficjalnie i nieoficjalnie. Zdania są też podzielone, gdy chodzi o dyrektorów, na których ciąży odpowiedzialność za finanse, oraz artystów, którzy po krótkim graniu z frekwencją 50 lub 25 procent ponownie są przerażeni perspektywą utraty kontaktu z odbiorcami i zarobków.
Znaczenie ma też rodzaj reprezentowanej branży. W kinach okres powakacyjny był obiecujący. „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy” Jana Holoubka do końca października zgromadziła aż 700 tysięcy widzów. Ale koniec października był już zabójczy. Na dziesięć najpopularniejszych filmów wybrało się ledwie 70 tysięcy osób, co oznacza spadek względem poprzedniego tygodnia blisko o połowę. Rok temu pierwsza dziesiątka sprowadziła do kin 750 tysięcy widzów.
Równie źle mają muzycy, muzyczne festiwale i agencje koncertowe zamknięte na kłódkę. Przecież jesień i zima to był dla nich gorący okres halowych występów. Znowu odżyją platformy streamingowe. Ale giganci czekają. Mikołaj Ziółkowski, szef Alter Art i organizator gdyńskiego Open’era – nie planuje działań przed wakacjami 2021.
CZYTAJ TAKŻE: Pandemia w teatrach jak rosyjska ruletka. „Ta choroba to dość jadowity wąż”
Muzea mogą się nastawić na podtrzymanie kontaktu z publicznością poprzez działania online. Zróżnicowana sytuacja była w teatrach. Dramatyczna – na scenach muzycznych, operowych i baletowych. Nieoficjalnie mówiło się, że dyrektorzy wręcz proszą o lockdown, ponieważ utrzymywania finansowej fikcji przy 25 proc. frekwencji, a także ciągła konieczność reagowania na ataki pandemii w dużych zespołach – dezorganizowała instytucje i ich finanse.