Małe uzdrowiska żyją z kuracjuszy i turystów. Bez nich umierają. W Ciechocinku, Muszynie, Połczynie czy Iwoniczu Zdroju jest pusto. Nikt już nie przyjeżdża. Stowarzyszenie Gmin Uzdrowiskowych RP (SGU RP) śle błagalne apele do rządu. Liczy, że politycy je usłyszą, zanim będzie za późno.
Żal serce ściska
– Żal ściska serce, kiedy widzę, co się dzieje – mówi Jan Golba, burmistrz Muszyny oraz prezes zarządu SGU RP. – Zamknięte są zakłady lecznicze, sanatoria, hotele, pensjonaty. A razem z nimi zamykają się sklepy, restauracje, fryzjerzy, gabinety kosmetyczne etc. Bo kiedy nie ma kuracjuszy i turystów, to nie ma z czego żyć. Nikt nie przychodzi. W Muszynie działa tylko wytwórnia wody mineralnej i firmy budowlane – dodaje.
CZYTAJ TAKŻE: Koronawirus pogrąża miejskie budżety. Zapłacą również mieszkańcy
Muszyna nie jest jedyna. Podobnie jest w innych uzdrowiskach. – Nie wygląda to dobrze. Czeka nas bardzo mocne zaciskanie pasa. Małe uzdrowiska, jak to nasze, mogą przestać istnieć. Zostanie kilka dużych – jak Świnoujście czy Kołobrzeg. Liczymy na koło ratunkowe ze strony rządu. Największym pracodawcą w naszej niewielkiej 14,5-tysięcznej gminie są Połczyńskie Uzdrowiska. Zatrudniają one przeszło 400 osób. Teraz są zamknięte. Nie wiadomo, na jak długo. Obawiamy się, że może dojść do zwolnień. Wielu mieszkańców nie będzie miało z czego żyć. Z niepokojem obserwuję też, jak coraz więcej osób wyrejestrowuje swoją działalność – tłumaczy Sebastian Witek, burmistrz Połczyna-Zdroju.
Pesymistą jest również Witold Kocaj, burmistrz Iwonicza-Zdroju. – Tniemy wydatki, najgorsze jest jednak to, że nie wiadomo, kiedy skończy się epidemia. Ten sezon jest już stracony, ale czy uda się uratować kolejne? – pyta retorycznie Kocaj.