Oficjalne dane o zanieczyszczeniu powietrza w stolicach polskich województw brzmią doskonale – w 2018 roku nie było dni z alarmem smogowym. Z mniejszych miast wyróżnia się Rybnik, jeden z mistrzów polskiego smogu. Krajowy alarm ogłoszono tam w minionym roku… raz.
Dlaczego jest tak dobrze, skoro jest tak źle? Polskie poziomy informowania i alarmowania należą do najłagodniejszych w Europie (więcej na ten temat w tekście „Czyste tylko sumienie władzy”).
I tak, dla pyłu zawieszonego PM10 – który, uwalniany z domowych kominów, jest jednym z zasadniczych składników smogu – poziomy te wynoszą odpowiednio 200 i 300 µg/m sześc. (średnia dla doby). To znaczy, że alarm smogowy ogłaszany jest w polskim mieście dopiero przy sześciokrotnym przekroczeniu średniodobowej normy PM10 (poziomu dopuszczalnego), która jest w Polsce sama jak w pozostałych krajach UE i wynosi 50 µg/m sześc. Takie podejście przybliża nas raczej do standardów azjatyckich, bo podobną skalę zanieczyszczeń można spotkać w metropoliach chińskich i indyjskich. Jednak dzięki tak wysokim progom alarmowym władze RP mogą udawać, że z powietrzem nie jest tak źle.
– O ile taka taktyka mogła być skuteczna w maskowaniu problemu jeszcze kilka lat temu, o tyle obecnie coraz więcej Polaków jest świadomych, jakim zagrożeniem jest smog i jak bardzo złe powietrze mamy w kraju. To wygląda jak chowanie głowy w piasek – uważa Anna Dworakowska z Polskiego Alarmu Smogowego.
PAS od lat apeluje o obniżenie progów alarmowania o zagrożeniu. W listopadzie 2016 roku przedstawiciele organizacji przekazali na ręce Pawła Sałka, sekretarza stanu w Ministerstwie Środowiska, prawie 10 tysięcy podpisów pod apelem o rzetelne informowanie o zagrożeniach wynikających z oddychania zanieczyszczonym powietrzem. Apel był skierowany do ministra środowiska Jana Szyszki. Ponowiono go w styczniu 2017 r. W lutym 2018 r. następny apel skierowano do kolejnego ministra środowiska, Henryka Kowalczyka. Ministerstwo Środowiska nie zdecydowało się na obniżenie progów ostrzegawczych.