Pretekstem miałoby stać się finansowanie pogłębienia 900-metrowego odcinka rzeki Elbląg znajdującej się w granicach miasta i prowadzącej do nabrzeży portowych. Władze Elbląga uważają, że za realizację przedsięwzięcie musi zapłacić Skarb Państwa, bo do niego należy rzeka. Natomiast przedstawiciele rządu próbują przekonywać, że państwowy nadzór nad portem byłby gwarantem jego rozwoju, tymczasem miasto nie ma pieniędzy niezbędnych dla przeprowadzenia koniecznych inwestycji podnoszących jego rangę. Chodzi m.in. budowę obrotnicy dla statków pozwalającej zawracać na akwenie, który obecnie jest zbyt wąski, na umocnienie nabrzeży, budowę nowego terminalu i bocznicy kolejowej.
- Rozwój portu w Elblągu to kolejny projekt, który potrzebuje nadzoru i siły sprawczej jaką charakteryzuje się rząd Zjednoczonej Prawicy – oznajmiał wiceminister aktywów państwowych Andrzej Śliwka, cytowany przez należący do Orlenu Dziennik Bałtycki. Jego zdaniem, po zapewnieniu większościowego udziału państwa rozwój portu miałby przyspieszyć.
Czytaj więcej
Czekamy na to, by rząd porozumiał się z Brukselą w sprawie funduszy unijnych. Dla mnie jest nie do przyjęcia, że mogąc korzystać z pieniędzy Unii Europejskiej, nie robimy tego – mówi Witold Wróblewski, prezydent Elbląga.
Przeciwnego zdania są politycy opozycji, argumentujący, że budowany kanał przez Mierzeję „kończy się w krzakach” i oskarżający rząd o próbę „kradzieży portu”. - Jak PiS chce odebrać Elblągowi port, to już pokazał. Myślę, że w podobny sposób jak odebrał Gdańskowi Westerplatte. Być może ta specustawa jest już gotowa. My tu w Elblągu nie dopuścimy do tego, będziemy bronić tego portu - oświadczył senator Platformy Obywatelskiej Jerzy Wcisła.
Bez pogłębienia rzeki do Elbląga będą mogły wpływać jedynie niewielkie statki, o zanurzeniu do 2 metrów i ładowności ok. 1 tys. ton. Kanał przez Mierzeję dopuszcza tymczasem jednostki o zanurzeniu do 4,5 metra. W rezultacie warta blisko 2 miliardy złotych inwestycja w obecnym stanie okazuje się kompletnym niewypałem.