Tadeusz Truskolaski: Staliśmy się zakładnikami subwencji rozwojowych

Przede wszystkim liczymy na odblokowanie funduszy europejskich. Dzięki nim zostałaby odblokowana ścieżka inwestycyjna w budżetach samorządów – mówi Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku i prezes Unii Metropolii Polskich.

Publikacja: 12.11.2023 17:01

Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku i prezes Unii Metropolii Polskich

Tadeusz Truskolaski, prezydent Białegostoku i prezes Unii Metropolii Polskich

Foto: Dawid Gromadzki

Do 15 listopada dosłownie kilka dni. Czy miasto Białystok ma już gotowy projekt budżetu na przyszły rok? Do środy trzeba go złożyć do Rady Miasta.

Jesteśmy na końcowym etapie prac, które polegają na tym, że wycinamy, co tylko się da, aby spiąć ten nowy budżet.

Jaki to będzie budżet? Jak wysokie będą dochody bieżące? Ile miasto zamierza przeznaczyć na inwestycje?

Te dochody nam wzrastają, ale wydatki rosną w jeszcze szybszym tempie. Mimo że dochody wzrosną o 300 mln zł – do kwoty ponad 2,5 mld zł – to i tak budżet w wydatkach bieżących nie będzie się spinał, dokładnie w kwocie 168 mln zł. W tym roku mieliśmy deficyt operacyjny w wysokości 42 mln zł. W 2024 już taki nie może być.

I co w związku z tym?

Staramy się dopracować budżet, ale bez tych brakujących środków, które – miejmy nadzieję – wpłyną do kasy miasta w 2024 r. To jest jeden z naszych postulatów, aby przywrócona została subwencja rozwojowa. Podobnie było w ubiegłych latach. Wtedy też mieliśmy problemy z budżetem. Trochę nas ratowały te kroplówki, które dostawaliśmy z budżetu państwa. Białystok w ubiegłym roku otrzymał 63 mln zł, a w tym – 80,4 mln zł.

Było to związane z psuciem dochodów samorządów w ciągu kilku ostatnich lat, dlatego staliśmy się zakładnikami subwencji rozwojowych. Nic się nie zmieniło, a nawet pogorszyło w kolejnym roku, bo jest inflacja, a ceny rosną. Dlatego budżety samorządów obarczone są luką, którą później trzeba będzie zapełnić, ale nie jest ona znana, bo w ustawach okołobudżetowych na 2024 r. ktoś tę subwencję wyciął.

Nie miało jej być już w tym roku, jednak w sierpniu się pojawiła, bo rząd dokładnie wie, jak spadły dochody samorządów w związku ze zmianami podatkowymi, które sam wprowadził. To już nie są budżety samorządów, a bardziej budżety samorządowo-rządowe. Przez ostatnie trzy lata nie możemy zaplanować racjonalnie swoich dochodów i wydatków, bo tak są ukształtowane, że nie jesteśmy w stanie przeżyć bez rządowych kroplówek.

Co więc w temacie finansów samorządów powinien zrobić rząd opozycji demokratycznej, gdy już będzie miał taką możliwość?

Dużo rzeczy. Przede wszystkim liczymy na odblokowanie funduszy europejskich – takich jak fundusz spójności, a przede wszystkim KPO i zielonej transformacji miast. Ważne jest, by było to w trybie zgodnym z decyzją Komisji Europejskiej, mówiącą o tym, że będą to bezzwrotne dotacje za wyjątkiem tych, które będą generowały dochód. Dzięki temu zostałaby odblokowana ścieżka inwestycyjna w budżetach samorządów.

Następna rzecz to przywrócenie subwencji rozwojowej, która była obecna przez ostatnie lata, a której nie ma w ustawach okołobudżetowych. Ważne jest także zwiększenie subwencji oświatowej na 2024 r., tak by przynajmniej pokrywała wynagrodzenia nauczycieli. Poza tym objęcie jednostek samorządu terytorialnego wpływem z podatku PIT w części ryczałtowej. Rząd PiS wprowadził opodatkowanie dochodów ryczałtem, wielu przedsiębiorców się na to przestawiło, ale samorządy na tym tracą. Wcześniej z ich PIT-ów mieliśmy 50 proc. dochodu, a teraz z ryczałtu – zero. Z tak opodatkowanych dochodów do budżetu państwa wpływa teraz 30 mld zł. Dochody jednostek samorządu terytorialnego są za to uszczuplone o 15 mld zł.

To główne punkty finansowe. Może dorzucę jeszcze jeden problem, który nie powstał za rządów PiS, ale jest ciągle aktualny. Niezwykle ważne jest, aby rząd finansował zadania zlecane miastom i gminom. Tego pełnego finansowania zadań zleconych nie doświadczyłem przez 17 lat mojej pracy dla Białegostoku i białostoczan. Tak nie powinno być, więc część samorządów idzie walczyć o te pieniądze do sądu. Bardzo ważne jest też przywrócenie samorządom możliwości samodzielnego ustalania taryf za wodę i ścieki.

Czytaj więcej

Zygmunt Frankiewicz: Przywrócić finansową równowagę

Do tego jeszcze wrócimy. A jeśli chodzi o KPO, Donald Tusk w kampanii wyborczej obiecywał bardzo szybkie odblokowanie tych środków po wygranych wyborach, ale na to się wcale nie zanosi…

Rząd PiS miał na to kilka lat i nic nie zrobił w tym zakresie.

To też prawda.

Odblokowanie środków z KPO ma nastąpić szybko, ale zgodnie z procedurami. Już sam fakt, że w Brukseli odbyły się rozmowy na ten temat, wiele znaczy. Myślę, że ich odblokowanie będzie możliwe w pierwszej połowie 2024 r. i wtedy samorządy wreszcie będą mogły je pozyskiwać.

Samorządowcy jako pragmatycy zdają sobie sprawę, że pewne procedury muszą zaistnieć. Unia Europejska jest instytucją praworządną i kieruje się ściśle zapisami prawa. To jest oczywiste i my to rozumiemy. Ale przynajmniej jest nadzieja, że te pieniądze w końcu trafią do Polski i do samorządów. Za rządów PiS takiej nadziei nie było.

Nawet ta ustawa o Sądzie Najwyższym, która miała odblokować środki z KPO, a którą prezydent Andrzej Duda skierował do Trybunału Konstytucyjnego, nie wyszła, bo ugrzęzła w tym Trybunale. To jest jakaś paranoja, bo Trybunał w 100 proc. wybrany przez PiS pokłócił się i nie ma możliwości funkcjonowania, a przez to ogromne miliardy są zablokowane! To wygląda jak sabotaż i takich rzeczy już nie będzie. Nie można jednak naciskać na Unię Europejską, żeby te środki wypłaciła natychmiast. Ważne, że je otrzymamy, jestem o tym przekonany.

Mam nadzieję, że pewne procedury związane z wykorzystaniem tych funduszy zostaną nieco przesunięte, bo my tyle czasu nie mieliśmy do nich dostępu. Z drugiej strony rząd w ramach KPO wydawał własne środki i pewne rzeczy zostały zakontraktowane z prefinansowania rządowego, więc to nie jest tak, że KPO nie ma i nie ma refinansowania z Unii Europejskiej. Pewne procedury były jednak wdrażane. Białystok na przykład otrzymał około 10 mln zł na budowę żłobka. Właśnie z KPO, chociaż nie ze środków unijnych, tylko rządowych.

Wspomniał pan już o zbyt niskiej subwencji oświatowej, ale polska edukacja jest na skraju zapaści. Niski prestiż zawodu nauczyciela powoduje braki kadrowe w szkołach, a nauczyciele odchodzą z powodu niskich zarobków. Co w tej kwestii powinno się zmienić najszybciej? Jaką miałby pan radę dla nowego rządu?

Przyszły rząd nie potrzebuje rad ode mnie. On doskonale zdaje sobie sprawę z tej sytuacji, choćby z konieczności podwyżek w oświacie. Te płace – jak mówiłem wcześniej – powinny być w całości pokrywane z subwencji oświatowej. Samorządowcy są jak najbardziej za tym, by one wzrosły. Sam jestem czynnym wykładowcą akademickim na stanowisku profesora uczelni. Dziesięć lat temu profesor uczelni zarabiał 116 proc. średniej krajowej, a dziś – 85 proc. średniej krajowej. Spadek o prawie jedną trzecią.

To jest takie gonienie własnego ogona… Dopóki nie ustabilizuje się inflacja, podwyżki powinny być, chociaż napędzają one inflację. Receptą jest wzrost gospodarczy. Bez niego nie wyprowadzimy gospodarki na prostą.

Kolejną ważną kwestią jest sprawa cen energii. Do prezesa Urzędu Regulacji Energetyki wpływają wnioski od koncernów w sprawie cen energii na przyszły rok. Podwyżki mogą sięgnąć co najmniej 70 proc., jeśli ceny nie zostaną zamrożone i nie będzie dopłat do prądu. Pana zdaniem rząd powinien interweniować w tej sprawie?

Jest już zapowiedź takiej interwencji – przynajmniej na pierwsze półrocze, żeby nie było jakiegoś szoku cenowego. Ludzie żyją dniem dzisiejszym i rachunkami, które przyjdzie im płacić. Jeżeli będą zwyżki cen, to za tym muszą iść odpowiednie regulacje dotyczące płac.

Miejmy nadzieję, że inwestowanie w zieloną energię pozwoli na stabilizację cen prądu. Destabilizacja nastąpiła najpierw w związku z pandemią, a później z wojną w Ukrainie. Unormowanie tej sytuacji trochę potrwa, więc przypuszczam, że ta tarcza będzie – może nawet nie tylko przez pół roku, ale cały 2024 r.

W przyszłym roku przed samorządami ważne decyzje, bo kończy się drugi, trzyletni okres obowiązywania taryf wodociągowo-kanalizacyjnych. Będą masowe podwyżki za wodę i ścieki, zwłaszcza że w wielu miastach i gminach Wody Polskie nie pozwoliły podnieść cen. Tak było choćby w Białymstoku.

Tak było. Ponieśliśmy z tego powodu ogromne straty. Przecież wzrosły koszty energii, płac i innych czynników, a nasze taryfy od pięciu lat są zablokowane. W Białymstoku jest to szczególnie dokuczliwe. Mamy najniższe ceny za ścieki i wodę. Są o połowę niższe niż na przykład w Warszawie. Zaskarżyliśmy decyzję Wód Polskich do sądu i wygraliśmy. To, co robiły Wody Polskie, to po prostu sabotaż w stosunku do spółek wodociągowych. Działania tej instytucji powodowały niszczenie i narażanie infrastruktury krytycznej, jaką jest gospodarka wodociągowo-ściekowa, na niedoinwestowanie, a w związku z tym i na awarie.

Tak naprawdę w spółkach wodociągowych inwestycje zupełnie stanęły. W Białymstoku w poprzednich latach było ich całkiem sporo, więc to uchroniło nas przed jakimiś masowymi awariami, ale sytuacja jest bardzo trudna. Uważam, że Wody Polskie powinny zostać zlikwidowane, a jednym z naszych postulatów jest przywrócenie gminom decyzyjności w zakresie ustalania taryf na wodę i ścieki.

Czytaj więcej

Jerzy Buzek: Kończy się czas niepoważnego traktowania samorządu

Czy jak będzie taka możliwość, to teraz miejska spółka będzie wnioskować o dużo wyższe zmiany w taryfie, by sobie odbić straty z poprzednich lat?

Podwyżka będzie minimalna, taka, która pozwoli zrekompensować koszty. Wcześniej wnosiliśmy o podwyżkę rzędu 18 proc. Wody Polskie nie dawały zgody. Teraz być może będziemy zmuszeni wnioskować o trochę wyższą, ale proszę zwrócić uwagę, że do tej pory w Białymstoku za wodę i ścieki płacono bardzo mało, niespełna 8 zł za metr sześcienny, gdzie w innych miastach ceny są duże wyższe. My jesteśmy bardzo gospodarnym samorządem.

Zjednoczona Prawica co prawda wygrała wybory parlamentarne, ale nie ma zdolności koalicyjnej i najprawdopodobniej będzie w opozycji. Czy w związku z tym będzie pan walczył o piątą kadencję na fotelu prezydenta miasta?

Nie podjąłem jeszcze takiej decyzji. Zaczęto mi wypominać, że jeżeli PiS wygra kolejne wybory, to ja na pewno nie wystartuję...

Mówił tak pan przed rokiem w rozmowie z „Życiem Regionów”…

Tak, ale jeszcze decyzji nie podjąłem. Jestem już bardzo długo prezydentem. W grudniu minie 17 lat, więc kolejna kadencja to jest rzecz do zastanowienia.

Ale jeszcze raz może pan startować…

Mogę. Muszę jednak wcześniej przeprowadzić rozmowy z osobami, z którymi współpracuję, być może nawet z przewodniczącym Koalicji Obywatelskiej, bo pewne rzeczy trzeba ustalać systemowo. W tej chwili jestem mocno związany z tym ugrupowaniem, choć nie należę do partii, ale z nią współpracuję. Dlatego też potrzebne są konkretne ustalenia.

Na pewno będę się starał pracować dla dobra ogółu. Tym się będę kierował. A może uda się wypracować taką formułę, że będę startował gdzieś indziej? Zobaczymy. Do wyborów samorządowych jest jeszcze pięć miesięcy. Decyzję w tej sprawie podejmę na przełomie stycznia i lutego.

Do 15 listopada dosłownie kilka dni. Czy miasto Białystok ma już gotowy projekt budżetu na przyszły rok? Do środy trzeba go złożyć do Rady Miasta.

Jesteśmy na końcowym etapie prac, które polegają na tym, że wycinamy, co tylko się da, aby spiąć ten nowy budżet.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Okiem samorządowca
Piotr Grzymowicz: Powrót tramwajów do Olsztyna to bardzo znaczący sukces
Okiem samorządowca
Rafał Bruski, prezydent Bydgoszczy: Ten rząd traktuje samorządy po partnersku
Okiem samorządowca
Wojciech Szczurek, prezydent Gdyni: To była najtrudniejsza kadencja
Okiem samorządowca
Tadeusz Truskolaski: Pieniądze unijne to środki na inwestycje, a nie na konsumpcję
Okiem samorządowca
Prezydent Gdańska, Aleksandra Dulkiewicz: Z pokorą podchodzę do wyborów