Walka o pieniądze na prowadzenie szkół w samorządach znalazła się na ostatniej prostej. W najbliższy piątek (14 lutego) Sejm ma zakończyć prace nad ustawą budżetową na 2020 r., czyli przesądzić o wysokości tegorocznej subwencji oświatowej.
Alarm w Sejmie
Wedle propozycji rządowej subwencja ma wynieść prawie 50 mld zł, czyli o 8,6 proc. więcej niż plan na 2019 r. i 6,2 proc. więcej niż faktyczne wykonanie w 2019 r. Przedstawiciele resortu edukacji przekonują, że taki wzrost uwzględnia nowe zadania oświatowe, w tym także to najważniejsze, czyli skutki podwyżek dla nauczycieli, zarówno tych z 2019 r. (od września 2019 r. wzrost o 9,6 proc.), jak i tych zapowiedzianych na 2020 r. (we wrześniu – o 6 proc.).
CZYTAJ TAKŻE: Oświata na skraju zapaści
Posłowie opozycji alarmują jednak, że wbrew wyliczeniom rządowym subwencja oświatowa jest zdecydowanie zbyt niska. I nie chodzi nawet o to, że nie starczy na wszystkie potrzeby szkół, bo wiadomo od dawna, że samorządy dokładają do oświaty. Problem w tym, że w tym roku jej wzrost nie pokryje nawet kosztów podwyżki wynagrodzeń dla nauczycieli, podwyżek – dodajmy dla jasności – ustalanych przez rząd.
– Podwyżka płac od września 2019 r. tylko w ubiegłym roku kosztowała 1,5 mld zł, a w tym roku będzie to 4,5 mld zł – wylicza poseł KO Krzysztof Piątkowski. Tymczasem rząd przekazał na ten cel 1 mld zł w 2019 r., a w tym roku ma to być 3,9 mld zł. – Do tego trzeba dodać tegoroczne podwyżki, które mogą kosztować 840 mln zł, a na które rząd daje 100 mln zł. Pytanie, kto ma zapłacić pozostałe 740 mln zł – wtóruje poseł Krystyna Szumilas z KO, b. minister edukacji.